Żółtym szlakiem (prawie) dookoła Rzeszowa
Sobota, 2 czerwca 2012
· Komentarze(0)
Z racji padaki pogodowej (typowe na czerwiec 15 st i wiatr) tej soboty nie było żadnych podbojów nowych terenów:) W głowie mam kilka tras do przejechania i kilka ratunkowych:) Jedną z nich jest przejechanie całego żółtego szlaku dookoła Rzeszowa. Plan ten ma około 3 lat ale nigdy się za to nie zabrałem.
Tutaj jest dość odshoolowy opis tego szlaku -> Strona PTTK Rzeszów. Szlak był kilka razy zmieniany odkąd powstał ten opis.
Ustawiłem się z Tomkiem o 9 w rejonie ul. Rejtana. Na sam początek mimo wczesnej pobudki humor poprawiła mi pewna pani która trochę skróciła sobie zawracanie na jednym ze skrzyżowań, efekt:
Można i tak?:)
Ruszyliśmy w kierunku Słocińskiej. Szlak wg opisu startuje w rejonie Cienistej ale po mieście nie będę jechać specjalnie by tam zacząć:) Słocińska wystarczy. Ogólnie plan był trzymać się idealnie szlaku i zbaczać tylko w razie jakiegoś syfu itd.
Pierwszy ciekawy odcinek to las w Słocinie. Pod górkę w dół, dużo jarów, singli, ciekawych zjazdów i trochę błota:) Dobra zabawa na jednej z moich ulubionych miejscówek w okolicy. Co mnie zaskoczyło to to że znaki szlaku są wyraźnie odmalowywane niedawno. Ktoś się za to wziął, fajnie:)
Dalej trochę asfaltu w kierunku Matysówki... Wiało konkretnie, ale to dobrze bo ubrałem się jak na jesień i wiatr trochę chłodził:)
Z Matysówki szlak prowadzi przez las do Tyczyna. Jechałem nim parę dni temu i już byłem przygotowany na dobrą jazdę. Wjazd do lasu, szybki singiel, trochę po polach a potem wzdłuż głębokiego jaru ze sporą przepaścią. Jak Tomek zobaczył koło czego jechał kiedyś nocą to był trochę zdziwiony:) Następnie ledwo widoczną drogą przez łąkę dojechaliśmy do lasku przez który jechaliśmy CK 2012. Tym razem chciałem w końcu podjechać podjazd zwany "Rabarbarem":) Na CK prowadziłem, kilka dni wcześniej w połowie nie dałem rady ale teraz się udało. Uda paliły a na górze mało nie wyplułem płuc. Dobijający podjazd którego nachylenie rośnie pod sam koniec:) Po paruset metrach kolejnych singielków szlak wychodzi z lasu i przed nami kolejny zjazd. Ciekawy. Trochę w ciemno się jedzie. Trawa po kierownicę a co się dzieje pod kołami to zagadka. Ale puściliśmy te heble i ogień w dół:) Ja miałem długie spodnie to pokrzywy mnie nie poparzyły... inni nie mieli tego komfortu:) Na dole chwilę wydzieraliśmy trawę, kłosy i inne części łąki z kierownicy i napędu:)
Kolejnym odcinkiem jest trochę nudny przejazd asfaltem przez Tyczyn (w którym zastanawialiśmy się czego rabarbar to rabarbar (ktoś wie?)) i podjazd pod Dalnicę. Nudno, z wiatrem i przed samym Przylaskiem trochę szutru. W Przylasku szlak skręca pod źródełko. Tam tankowanie bukłaków plus sprawdziłem jak to się jeździ na fullu w terenie... Miło jest, do pozycji trochę musiałbym się przekonać ale pewnie bym miał większą zajawkę z jazdy:) Do asfaltu dojeżdżamy krótkim singlem przechodzącym w szuter. Dalej męcząca jazda wierzchem górek i męczący wiatr boczny. Nienawidzę! Na szczęście to tylko kilka km. Potem skręt w kierunku Zarzecza i fajne widoki na Rzeszów. Zgodnie z opisem szlaku faktycznie widać zalew:)
Pod kominem widać zaporę. Niestety nie miałem 500mm tylko 135mm:/
Zjazd do Zarzecza mimo że czasem zakrzaczony to dość szybki, kręty i prowadził w pewnego rodzaju wąwozie. Pod koniec tylko asfalt. W samym Zarzeczu przeskoczyliśmy na drugą stronę Wisłoka remontowaną kładką i kilkanaście metrów trzeba było pojechać krajówką. Po chwili szlak skręca w prawo na czyjeś podwórko i do fajnego wąwozu ze starymi drzewami po bokach. Podjazd po lekkim błocie i dość stromy po chwili przechodzi w zjazd. A skoro był to wąwóz to na jednym z zakrętów dało się fajnie wjechać na prędkości na ścianę i trochę wykorzystać ten profil:) Dalej trochę jazdy na orientację wzdłuż pól na których polował Żbik :D Oczywiście nie był to prawdziwy Żbik ale z racji że plątały się po polach to wszystkie koty wyskakujące potem na trasie przed koło zostały nazywane Żbikami:)
Po chwili dobiliśmy do asfaltu prowadzącego na moją "ulubioną" górkę czyli Grochowiczną.
Kościół w Lubeni
Grochowiczną wjechaliśmy szerokim szutrem dochodzącym do czarnego szlaku a potem tym samym szutrem szybko w dół. Jazda na pełnej i na jednym z zakrętów ledwo wydało:) Kawałek za składem drewna szlak skręca pod kątem 180st w las. Tam to chyba dawno nikt nie chodził ale o dziwo znaki odmalowane. Zjazd prowadzi drogą na której rosną już metrowe drzewa ale czasami też miłą ścieżką. Tomek był chyba zadwolony że odkrył kolejną stronę Grochowicznej:) Ja tu jechałem kiedyś ale pamiętam że trochę pobłądziłem i było parę innych przygód. Teraz też obyło się z jedną małą przygodą. Po zjeździe chciałem wrzucić na młynek gdyż zaczynał się podjazd za rzeczką a tu dziwny luz. Grochowiczna odpłaciła się za moje słowa o niej. Urwała mi linkę od przerzutki. Na szczęście Tomek wozi ze sobą (z jakiego powodu?:)) masę części zamiennych i narzędzi. Szybka wymiana i do góry. Przez las potem po ledwo widocznej ścieżce przez łakę prosto do Mogielnicy i sklepu:)
Szutry Fasolowej
Dalej szlak prowadzi przez nieznajome mi tereny więc nie będę się rozpisywać :) Dla mnie to niezbadane miejsca jak te z okolic Przemyśla i Dukli. Po drodze utkwił mi w pamięci zjazd spod krzyża milenijnego przez las (po wąskiej dróżce pomiędzy koleinami po traktorach plus dużo błota), trochę błądzenia, jeżdżenia przez czyjeś podwórka (nie ma omijania asfaltem:D) i dłuuugi podjazd pod wzgórze nad Błędową Zgłobieńską. Fajnie byłoby to zjechać, parę km dobrej polnej drogi aczkowiek mało nachylonej.
Widok z końca podjazdu
Następnie jechaliśmy szybkim szutrem do krajowej 4. Trasa identyczna jak na tej wycieczce Południe Północ. W lesie znów jechaliśmy po swojemu bo oznakowanie to jakaś prehistoria:) Nie ma a jak już jest pojawia się w najmniej spodziewanym momencie. Przejeżdżamy też przez teren autostrady, chłopy robią na pełnej aż się kurzy!
MadMax!
Dopiero w lesie za Braktowicami zaczynamy jechać zgodnie ze szlakiem po ubitych piachach i przez młody las sosnowy. Widoków brak ale drzewka w równych odstępach robią wrażenie i nie czuję się jak w zwykłym lesie ;) Dopiero końcówka trochę przypomina o tym że jednak jest normalnie bo trochę prowadzimy przez syf aż dojechaliśmy do kopalni piachu. Tutaj podejmujemy decyzję że spadamy do domu bo Tomek ma mało czasu. Plan objechania żółtego znowu aktualny:) Wbijamy na drogę prowadzącą do Braktowic i opuszczamy niniejszym szlak. Tak mnie wytelepało na niej że pod koniec miałem już skurcze w dłoniach. Masakra jakaś, Raidon nie daje rady, trzeba go zalać olejem:)
Z Bratkowic wracamy ekspresowym tempem z mocnym wiatrem w plecy, aż miło się jechało po asfalcie w takich warunkach. Raz, dwa i Rzeszów. Na Warszawskiej myjka i dom.
Polecam traskę bo jest naprawdę zróżnicowana i daje w kość. Po drodze mija się wiele ciekawych miejsc i wszystkie rodzaje terenu w naszej okolicy:) W niektórych miejscach przydaje się GPS z mapami turystycznymi ale da się pojechać to na orientację. Jak coś można trochę odczytać z mapki.
P.S. Fotek mało bo było mało czasu!:)
Tutaj jest dość odshoolowy opis tego szlaku -> Strona PTTK Rzeszów. Szlak był kilka razy zmieniany odkąd powstał ten opis.
Ustawiłem się z Tomkiem o 9 w rejonie ul. Rejtana. Na sam początek mimo wczesnej pobudki humor poprawiła mi pewna pani która trochę skróciła sobie zawracanie na jednym ze skrzyżowań, efekt:
Można i tak?:)
Ruszyliśmy w kierunku Słocińskiej. Szlak wg opisu startuje w rejonie Cienistej ale po mieście nie będę jechać specjalnie by tam zacząć:) Słocińska wystarczy. Ogólnie plan był trzymać się idealnie szlaku i zbaczać tylko w razie jakiegoś syfu itd.
Pierwszy ciekawy odcinek to las w Słocinie. Pod górkę w dół, dużo jarów, singli, ciekawych zjazdów i trochę błota:) Dobra zabawa na jednej z moich ulubionych miejscówek w okolicy. Co mnie zaskoczyło to to że znaki szlaku są wyraźnie odmalowywane niedawno. Ktoś się za to wziął, fajnie:)
Dalej trochę asfaltu w kierunku Matysówki... Wiało konkretnie, ale to dobrze bo ubrałem się jak na jesień i wiatr trochę chłodził:)
Z Matysówki szlak prowadzi przez las do Tyczyna. Jechałem nim parę dni temu i już byłem przygotowany na dobrą jazdę. Wjazd do lasu, szybki singiel, trochę po polach a potem wzdłuż głębokiego jaru ze sporą przepaścią. Jak Tomek zobaczył koło czego jechał kiedyś nocą to był trochę zdziwiony:) Następnie ledwo widoczną drogą przez łąkę dojechaliśmy do lasku przez który jechaliśmy CK 2012. Tym razem chciałem w końcu podjechać podjazd zwany "Rabarbarem":) Na CK prowadziłem, kilka dni wcześniej w połowie nie dałem rady ale teraz się udało. Uda paliły a na górze mało nie wyplułem płuc. Dobijający podjazd którego nachylenie rośnie pod sam koniec:) Po paruset metrach kolejnych singielków szlak wychodzi z lasu i przed nami kolejny zjazd. Ciekawy. Trochę w ciemno się jedzie. Trawa po kierownicę a co się dzieje pod kołami to zagadka. Ale puściliśmy te heble i ogień w dół:) Ja miałem długie spodnie to pokrzywy mnie nie poparzyły... inni nie mieli tego komfortu:) Na dole chwilę wydzieraliśmy trawę, kłosy i inne części łąki z kierownicy i napędu:)
Kolejnym odcinkiem jest trochę nudny przejazd asfaltem przez Tyczyn (w którym zastanawialiśmy się czego rabarbar to rabarbar (ktoś wie?)) i podjazd pod Dalnicę. Nudno, z wiatrem i przed samym Przylaskiem trochę szutru. W Przylasku szlak skręca pod źródełko. Tam tankowanie bukłaków plus sprawdziłem jak to się jeździ na fullu w terenie... Miło jest, do pozycji trochę musiałbym się przekonać ale pewnie bym miał większą zajawkę z jazdy:) Do asfaltu dojeżdżamy krótkim singlem przechodzącym w szuter. Dalej męcząca jazda wierzchem górek i męczący wiatr boczny. Nienawidzę! Na szczęście to tylko kilka km. Potem skręt w kierunku Zarzecza i fajne widoki na Rzeszów. Zgodnie z opisem szlaku faktycznie widać zalew:)
Pod kominem widać zaporę. Niestety nie miałem 500mm tylko 135mm:/
Zjazd do Zarzecza mimo że czasem zakrzaczony to dość szybki, kręty i prowadził w pewnego rodzaju wąwozie. Pod koniec tylko asfalt. W samym Zarzeczu przeskoczyliśmy na drugą stronę Wisłoka remontowaną kładką i kilkanaście metrów trzeba było pojechać krajówką. Po chwili szlak skręca w prawo na czyjeś podwórko i do fajnego wąwozu ze starymi drzewami po bokach. Podjazd po lekkim błocie i dość stromy po chwili przechodzi w zjazd. A skoro był to wąwóz to na jednym z zakrętów dało się fajnie wjechać na prędkości na ścianę i trochę wykorzystać ten profil:) Dalej trochę jazdy na orientację wzdłuż pól na których polował Żbik :D Oczywiście nie był to prawdziwy Żbik ale z racji że plątały się po polach to wszystkie koty wyskakujące potem na trasie przed koło zostały nazywane Żbikami:)
Po chwili dobiliśmy do asfaltu prowadzącego na moją "ulubioną" górkę czyli Grochowiczną.
Kościół w Lubeni
Grochowiczną wjechaliśmy szerokim szutrem dochodzącym do czarnego szlaku a potem tym samym szutrem szybko w dół. Jazda na pełnej i na jednym z zakrętów ledwo wydało:) Kawałek za składem drewna szlak skręca pod kątem 180st w las. Tam to chyba dawno nikt nie chodził ale o dziwo znaki odmalowane. Zjazd prowadzi drogą na której rosną już metrowe drzewa ale czasami też miłą ścieżką. Tomek był chyba zadwolony że odkrył kolejną stronę Grochowicznej:) Ja tu jechałem kiedyś ale pamiętam że trochę pobłądziłem i było parę innych przygód. Teraz też obyło się z jedną małą przygodą. Po zjeździe chciałem wrzucić na młynek gdyż zaczynał się podjazd za rzeczką a tu dziwny luz. Grochowiczna odpłaciła się za moje słowa o niej. Urwała mi linkę od przerzutki. Na szczęście Tomek wozi ze sobą (z jakiego powodu?:)) masę części zamiennych i narzędzi. Szybka wymiana i do góry. Przez las potem po ledwo widocznej ścieżce przez łakę prosto do Mogielnicy i sklepu:)
Szutry Fasolowej
Dalej szlak prowadzi przez nieznajome mi tereny więc nie będę się rozpisywać :) Dla mnie to niezbadane miejsca jak te z okolic Przemyśla i Dukli. Po drodze utkwił mi w pamięci zjazd spod krzyża milenijnego przez las (po wąskiej dróżce pomiędzy koleinami po traktorach plus dużo błota), trochę błądzenia, jeżdżenia przez czyjeś podwórka (nie ma omijania asfaltem:D) i dłuuugi podjazd pod wzgórze nad Błędową Zgłobieńską. Fajnie byłoby to zjechać, parę km dobrej polnej drogi aczkowiek mało nachylonej.
Widok z końca podjazdu
Następnie jechaliśmy szybkim szutrem do krajowej 4. Trasa identyczna jak na tej wycieczce Południe Północ. W lesie znów jechaliśmy po swojemu bo oznakowanie to jakaś prehistoria:) Nie ma a jak już jest pojawia się w najmniej spodziewanym momencie. Przejeżdżamy też przez teren autostrady, chłopy robią na pełnej aż się kurzy!
MadMax!
Dopiero w lesie za Braktowicami zaczynamy jechać zgodnie ze szlakiem po ubitych piachach i przez młody las sosnowy. Widoków brak ale drzewka w równych odstępach robią wrażenie i nie czuję się jak w zwykłym lesie ;) Dopiero końcówka trochę przypomina o tym że jednak jest normalnie bo trochę prowadzimy przez syf aż dojechaliśmy do kopalni piachu. Tutaj podejmujemy decyzję że spadamy do domu bo Tomek ma mało czasu. Plan objechania żółtego znowu aktualny:) Wbijamy na drogę prowadzącą do Braktowic i opuszczamy niniejszym szlak. Tak mnie wytelepało na niej że pod koniec miałem już skurcze w dłoniach. Masakra jakaś, Raidon nie daje rady, trzeba go zalać olejem:)
Z Bratkowic wracamy ekspresowym tempem z mocnym wiatrem w plecy, aż miło się jechało po asfalcie w takich warunkach. Raz, dwa i Rzeszów. Na Warszawskiej myjka i dom.
Polecam traskę bo jest naprawdę zróżnicowana i daje w kość. Po drodze mija się wiele ciekawych miejsc i wszystkie rodzaje terenu w naszej okolicy:) W niektórych miejscach przydaje się GPS z mapami turystycznymi ale da się pojechać to na orientację. Jak coś można trochę odczytać z mapki.
P.S. Fotek mało bo było mało czasu!:)