Jako że jechałem na rolkach nie dodaję kilometrów:) Na masie stawiło się 304 osoby w tym 65 na rolkach:) Niezły wynik! Z racji braku czasu film skleciłem na szybko, polecam 720p. Widzimy się za miesiąc na Masie:)
Kolejna sobota i kolejny wypad w dalsze tereny. Udało się doprowadzić do skutku wyjazd planowany rok temu:) Pogoda siadła idealnie, nie tylko w dniu wyjazdu ale przez cały tydzień przed prażyło słońce co pozwoliło pojeździć bez taplania w błocie po kolana.
Pobudka o 5 (poświęcenie!:P) pakowanie gratów i o 6 jestem już u Tomka. Szybki rekonesans czy wszystko jest i w drogę. Pogoda była zamówiona lecz od Babicy aż do Leska jechaliśmy w mega mgle. Rozkmina - jak z rana jest mgła to później może być burza?:) Na miejscu, czyli na parkingu z 2km przed Cisną jesteśmy chwilę po 8.
Żaba samotna na parkingu.
Już od początku słońce i wszechobecna zieleń robiła robotę:)
O samej Trasie, obejmuje najwyższe legalnie dostępne szczyty Bieszczadów (mapka na dole wpisu). W tamtym roku dorwałem gdzieś, już znany każdemu artykuł w BB o Bieszczadzkim singlu. Zainspirowany pojechałem w trochę krótszą trasę obok tej o której mowa lecz podobna technicznie i widokowo. Sprawdziłem tamte tereny przed ruszeniem we właściwą trasę:) Jechałem z Okrąglika na Jasło i czerwonym do Cisnej. Trasa miała z 20km ale jak na moje nieogarnięcie i jazdę samemu była OK. Krótka relacja w filmie. W trasie z BB nie podobało mi się to że autor jechał ją w kierunku wschodnim, czyli w kierunku w którym rosną wysokości szczytów. Ja planując trasę postanowiłem to odwrócić i pojechać do Wetliny wspiąć się jakoś na Riabą Skałę i potem na zachód granicą. Więcej jazdy.
Chwilę przed 9 byliśmy już w drodze:) Na początku trochę chłodnawo lecz po ostatnich upałach taka pogoda to była ulga. W Cisnej na skrzyżowaniu w lewo i zaraz w prawo na dawne torowisko kolejki. Niech nie zwiedzie was oznaczenie na mapach tej drogi jako asfaltowa. Myślałem że początek taki będzie. Jednak droga była na początku asfaltowo-szutrowa a potem już tylko ukochany szuter:) Droga wije się malowniczo raz w górę raz w dół po stokach pasma w którym leży Jasło, Małe Jasło, Rożki. W pewnym momencie na odcinku około 3km na drodze leżały świeżo położone kamienie. Pewnie przygotowanie do utwardzania drogi ale nam to przypominało kamienie jak na prawdziwym torowisku:) Duże i luźne, prędkość na takim podłożu rzadko dochodziła do 10km/h:) Już były plany wcześniejszego opuszczenia tej drogi lecz to był tylko chwilowy sprawdzian dla psychiki i nóg;) Na wysokości Smereka opuściliśmy tę drogę i wśród maszyn do zrywki drewna zjechaliśmy asfaltem do Obwodnicy Bieszczadzkiej. W trakcie drogi przed nami non stop na widoku połonina Smereka, piękna jazda:) Obwodnicą podjechaliśmy kawałek do Wetliny gdzie wbijamy się na żółty szlak. Wiem że istnieje możliwość podjechania drogami leśnymi na Paportną jednak nie chciało nam się tam brodzić na drogach rozjeżdżonych przez sprzęt leśny.
Żółty szlak przywitał nas miło. Planując trasę byłem przygotowany że na rower wsiądę dopiero gdzieś w rejonie Paportnej:) Na początku stromy podjazd nowiutkim asfaltem (dojazd do nowych domków) na końcu którego pierwsze wspaniałe widoki.
W lewo.
W prawo. Smerek i Hnatowe Berdo.
Dalej już za domkami zaczyna się terenowa przygoda:) Wjazd na łąkę a potem już mozolna wspinaczka. Szlak tutaj jest dość rozjechany i w poprzek leśnicy postawili bandy z drzew które mają za zadanie zatrzymywać spływające błoto. Ja zarzuciłem rower na ramię i wyniosłem go aż do normalnego szlaku a Tomek musiał się trochę napracować gdyż jemu jest ciężko wbić rękę w trójkąt jak się ma te amortyzatory i inne takie:) Swoją drogą jak dobrze zarzuci się rower na szelkę od plecaka mogę tak iść i iść... Super sprawa:) Po kilkudziesięciu metrach w solidnym pionie zaczyna się już łagodniejszy szlak. Tutaj ucinam krótką pogawędkę z turystami ze Śląska:) Życzą powodzenia i gnamy dalej. O dziwo dało się jechać! Byłem nastawiony na prowadzenie ale było w porządku. Było też suchutko co pozwoliło podjeżdżać po kamieniach. Jazda po takich szlakach to jest poezja, nie ruszone przez technikę, ładnie wydeptane i bez syfu:) Po chwili lądujemy na Jaworniku, bariera 1000m n.p.m. przekroczona:) Tutaj krótka przerwa na jabłko i wodę.
Od tej pory aż do Riabej Skały jechaliśmy wzdłuż granicy BdPNu.
Tak wyglądają idealne szlaki:) To drzewo w poprzek to tylko mały incydent ogólnie jest czysto i przejezdnie.
Dalej żółtym szlakiem... czyli raz w dół raz w górę, większość w siodle. Nie brakowało technicznych zjazdów po kamieniach i podjazdów na młynku. Najgorzej było przed podejściem pod Paportną. Pamiętałem to podejście jak byłem tutaj w tamtym roku pieszo. Prawie pion, syf, luźne kamienie i powalone drzewa... Była ostra przeprawa:) No ale w końcu docieramy na pierwszą porośniętą paprociami polankę.
Tuż po wyjściu z lasu. Dało się jechać ale nie było jak złapać tchu po tej ściance:)
Na drugiej, tej położonej wyżej pokazały się pierwsze szersze panoramy.
Widok na północ
Zielono mi:)
Za Paportną w kierunku północnym znajduje się mega dobry techniczny zjazd po kamieniach. Tylko że mniej hardkorowy niż ten na południe:)
Na Riabej Skale, czyli najwyższym ale nie najciekawszym szczycie naszej trasy robimy sobie dłuższą przerwę. Po chwili docierają na szczyt turyści ze Śląska. Trochę poszydziliśmy, pogadaliśmy o rowerach i w drogę. Oni na wschód my na zachód. Swoją drogą, szedłem raz granicą na Wielką Rawkę z Riabej Skały. Mało widokowa i trochę zamulająca dla piechura trasa. Ale satysfakcja przejścia ogromna:)
Rowery na Riabej Skale
Widok na Wyhorlat
Od lewej. Wielka Rawka, Krzemień, kawałek Szerokiego Wierchu, Tarnica. Pod spodem wijący się szlak graniczny w kierunku wschodnim.
Jedziemy na zachód! Niebieskim. Szlak graniczny ma to do siebie że różnice wzniesień między szczytami są małe. Większość trasy jedzie się w siodle i czasem tylko trzeba podprowadzić jak na jakimś podjeździe coś nas wytrąci z równowagi. W odwrotnym kierunku byłoby więcej prowadzenia... Po kilkudziesięciu metrach wyjeżdżamy z lasu. Przed nami ukazuje się połonina Dziurkowca. Coś wspaniałego. Zieleń, widoki, a przed nami wąską ścieżka ciągnąca się przez całą połoninę.
Widok z Dziurkowca w kierunku Płaszy (po prawej kawałek połoninki)
Przed nami zjazd. Nawet nie będę opisywać poziomu podjaru po zjeździe bo jest nie do opisania:) Banan od ucha do ucha:) Mimo gleby którą zaliczyłem wjeżdżając kołem na jakąś kępę trawy (niestety trzeba się ogarniać bo szlak leci w takim małym zagłębieniu i trzeba prowadzić koło idealnie po środku) było mistrzowsko. Gleba jak gleba... w sumie przeleciałem przez kierownicę ale SPDy jakoś wypiąłem i po prostu pobiegłem dalej:) Z resztą jest film:) Rower zahaczył o udo i lekko rozciął. Już na końcu połoniki robimy postój na opatrzenie ran i fotkę zjazdu od dołu.
Dziurkowiec
Dalej las, czasami jakieś małe polanki na których wokoło szlaku rośnie jakaś roślina z dużymi liśćmi. Czasem jazda na wyczucie bo nie widać co jest pod kołami ale jest przepięknie. Po drodze wbijamy na Słowację 10m od szlaku gdyż jak znak pokazuje jest tam źródełko.
Woda była tak zimna że nie szło dłużej trzymać w niej ręki:) W taką pogodę zbawienie. Gdybym wiedział że takie źródełko tu jest nie brałbym 3.5L wody ze sobą:)
Po kilku km docieramy do Płaszy. Kolejny widokowy szczyt.
Kawałek Wetlińskiej i kawałek Caryńskiej.
Jasło
Słowacja
Dziurowiec i mały podgląd na to jak wygląda szlak w tym miejscu:)
Za Płaszą miejsc z widokami brak ale rekompensuje to szlak. W górę w dół, po kamieniach, po małych zarośniętych polankach i dzikość... Spotkaliśmy tylko dwójkę turystów. Wielce zdziwieni czasem przejazdu po niecałych dwóch godzinach docieramy na Okrąglik. Czas dla pieszych to 3,5h. Na górze para turystów z którymi pogadaliśmy chwilę i dłuższa przerwa. Rozłożyliśmy kuchenkę narobiliśmy żarcia i podziwialiśmy widoki na południe jedząc kociołki:)
Turystka: "O! Na Jasio 20 minut!" :)
Po przerwie my też ruszamy na Jasio:) Jasło tak dokładnie. Ale tylko tam, by zaraz wrócić na Okrąglik. Taki miałem plan gdyż to małe "zboczenie" ze szlaku a warto dla widoków!
Singielek na Jasło
Mini panoramka na Połoninę Wetlińską. Spieprzyłem resztę fot dookolnej panoramy więc tylko taka. Link do Picassy: Opcja lupa:)
Wróciliśmy na Okrąglik by zjechać do Przełęczy nad Roztokami. Jak ktoś będzie jechać w tym kierunku co my a nie zna szlaku to ostrzegam:) Od razu spod szczytu jest stromo z kamieniami. Niezła zabawa:) Dopiero na dole jak dojechał do mnie Tomek powiedziałem mu że faktycznie przypominają mi się takie trzy momenty na tej krótkiej trasie:) Pierwszy był za nami. Na drugim było trochę łagodnie ale kamienie ostro biły po ramie:) Kilkaset metrów dalej. Na jakiejś polance Tomek wygrał na loterii :). Wkręcił mu się niezły badyl w kasetę i wygiął tak przerzutkę że minimalny obrót korby albo koła dalej i byłoby po zabawie... Potem okazało się że jednak coś przeskakują biegi ale dopiero koło auta zobaczył że przysunęła się przerzutka na haku i po ustawieniu było już OK:) Dalej przed nami był trzeci hardkorowy zjazd. Ja gdzieś byłem lekko z przodu i znów nie miałem jak ostrzec Tomka:) Kręto wąsko z dziurami po bokach szlaku:) Jeden ze stromych odcinków kończy się ostrym skrętem w prawo... jadąc na wprost lądujemy kilka metrów poniżej:) Poczekałem chwilę na Tomka i wyjechał, tarcze strzelały z gorąca a Tomek po nagłym przypływie adrenaliny zasypywał mnie gradobiciem propsów na temat tego mega zjazdu:) Konkretne zakończenie!:D
Widok na Słowację z Przełęczy nad Roztokami. Do samej przełęczy prowadzi asfaltowa droga raz lepsza raz gorsza:)
Była godzina 16. Dalej był plan jechać granicą do Balnicy przez Rypi Wierch, Stryb, Czerenin ale stwierdziliśmy że wystarczy wrażeń:) Jeszcze coś by popsuło nam tak udaną trasę. Zostawiliśmy to sobie na kiedyś. Myślę że i tak dużo nie straciliśmy bo zbyt widokowa trasa nie jest.
Wybraliśmy alternatywna opcję by nie zjeżdżać asfaltem do Cisnej. Za schroniskiem w Roztokach skręciliśmy na zachód w leśną drogę. Tutaj przekonaliśmy się że to był dobry wybór bo na pierwszym podjeździe po szutrze brakowało przełożeń i na młynku już ledwo kręciliśmy:) Niezła pompa. Nawierzchnia była różna. Najwięcej szutru, trochę małych kamieni, trochę dużych luźnych i pod sam koniec asfalt. Przejeżdżaliśmy przez dawne tereny wsi Solinka ale wg tablicy informacyjnej nie było tam nic ciekawego to nie zaglądaliśmy. Za Solinką widać przygotowania do asfaltowania szutru:( Niestety. Co zrobisz... wszystko asfaltują:/ Trasa biegnie wzdłuż torów kolejki wąskotorowej ale nie trafiliśmy na przejazd ciuchci:)
Dalej powrót z miejscowości Żubracze co Cisnej. W Cisnej postój w sklepie. Uzupełnienie cukrów i króciutki podjazd do parkingu. Zbieraliśmy się w żółwim tempie bo chyba z godzinę:) W Sanoku obowiązkowo Mak koło którego nigdy nie przejeżdżam obojętnie wracając z tych terenów i o 21 dom.
Podsumowania nie trzeba, myślę że zdjęcia i opis mówią wszystko:) Polecam tylko tym którzy są przygotowani na noszenie roweru i dają radę na zjazdach w dość trudnym terenie.
Niestety teraz będę mieć trzy weekendy z głowy więc na chwilę stopka z wyjazdami sobotnimi. Ale potem szykują się kolejne konkrety:)
W poszukiwaniu tytułowego zjazdu ruszyłem czarnym szlakiem pod nadajnik na Matysówce. Tam chwilę posłuchałem sobie co się dzieje w mieście na PMR:) Same chłopy w dźwigach:) Dalej w kierunku Tyczyna. Tutaj kiedyś dawno na początku kariery rowerowej jeździłem fajnym zjazdem w lesie gdzie były takie bandy po dwóch stronach drogi. Znów nie znalazłem tego:) Ale znalazłem fajne polne drogi (które pamiętam z wtedy! Więc nie wiem gdzie mi ten zjazd zniknął), żółty szlak, i drogę którą jechałem kiedyś nocą. Droga ta wyróżnia się tym że leżą na niej przewielkie cegły:) Jazda po takim czymś jest dość niepewna:) Non stop wcina koło i na małej prędkości trzeba walczyć o utrzymanie w siodle. Dalej pojechałem sobie pod WSIZ w Kielni. Jakąś drogą przez pola, udało się coś nowego znaleźć:) Potem asfalt do Przylaska. W Przylasku niestandardowo, zamiast żółtym to jakąś inną ścieżką na wprost kończącą się nawet stromą ścianką. Potem morze asfaltu, nie chciało mi się katować w ten upalny dzień:) Był plan zjechać do Lubeni jakąś drogą polną ale jak szybko się zaczęła tak wywiozła mnie do asfaltu za 200m :) Szybkim zjazdem pod kościół, potem do Babicy pod wyciąg. Próbowałem podjechać traskę pod wyciągiem ale pod sam koniec, chwilę przed wypłaszczeniem zamuliło mnie w błocie i tyle z jazdy:) Sam się dziwiłem że przy takim upale było błoto ale w sumie wczoraj w nocy na południu od Rzeszowa były burze. Na górze wyciągu obsiadła mnie jakaś wielka plaga much. Jakieś dziwne latają teraz, takie małe z długimi skrzydełkami i ciężko je wyciągnąć spod włosów na łapach:) Następnie w dół. Sam zjazd czarnym szlakiem to klasyk:) Jak on mi się podoba. Szkoda że te schodki, dziury w ścieżce nie ciągną się dłużej tylko z 20m. Poezja zjazd. Dalej już spokojnie asfaltem do Rzeszowa gdyż groziła mi jazda na najmniejszej zębatce z przodu. Rozwarstwiła mi się linka i trzymała przerzutkę dwoma niteczkami:)
W filmiku zjazd obok stoku w Babicy. Standardowo polecam 720p:)
Z serii "nowe tereny":) Pogoda w ubiegłym tygodniu była jaka była... każdy widział. Więc nie chcąc pchać się w tereny typu Jamna itp. postawiliśmy z Tomkiem na bliższe tereny i głównie takie po za lasem.
Padło na Chełm, Bardo i Rezerwat Herby. Jako że taka trasa byłaby krótka dołożyłem od siebie Dział nad Gogołowem:)
Spakowaliśmy się do żaby koło 8:30 i w drogę. Na krajówce był jakiś wypadek... z udziałem rowerzysty:/ Więc trochę wyjazd z Rzeszowa nam zajął... W korku stało też kilka innych samochodów z rowerami na dachu, pewnie jechali na CK w Jaśle:)
Dojechaliśmy do Wielopola Skrzyńskiego (stąd mieliśmy startować) i po krótkiej ogarniawce, smarowaniu się jakimś hardkorowym pestycydem na kleszcze, ruszyliśmy w kierunku terenu!
Na sam początek od razu w dupę dał podjazd asfaltowy. Po chwili asfalt się skończył i dojechaliśmy do nawierzchni która królowała tego dnia: piękne szuterki wśród pól:)
Żeby nie było nudno już pierwsza fotka. Góra Chełm już się pokazała:)
Wykorzystując ładną pogodę zabrałem ze sobą swoją lunetę do aparatu która wzbudziła u Tomka małe zdziwienie:)
Dalej ruszyliśmy ku głazowi o nazwie Dudniacz. Specjalnie włączyłem GPS żeby jej nie przeoczyć gdyż myśleliśmy że będzie to coś w stylu bliskiej Rzeszowa skały w Rezerwacie Mójka:) Gdy GPS wskazał że jesteśmy w pobliżu na środku drogi szutrowej ukazała nam się płaska skała o średnicy 2m... trochę poszydziliśmy że to nie może być to, i że chyba byśmy się nieźle przejechali jakbyśmy sobie obrali taki cel jadąc z Rzeszowa:D Po chwili w lewo odbijała ścieżka ku właściwej skale :) Robi wrażenie jak na taki pojedynczy okaz.
Dudniacz w całej okazałości. Tu można poczytać trochę lokalnych guseł o tym dziwolągu:)
Widok z góry
Przemierzając kolejne kilometry świetnym szutrem jeden z naszych rowerów zaczął popiskiwać więc zrobiliśmy krótką przerwę na serwis. Warunkiem postoju miała być miejscówka z widokami... Długo nie musieliśmy czekać :)
Chełm coraz bliżej. Dalej na prawo Pasmo Klonowej Góry.
Po środku wyróżniająca się Cergowa
I "mały" zoom :) Po lewej Kamień nad Jaśliskami koło którego jechaliśmy niebieskim szlakiem kilka tygodni temu.
Jeżeli się dobrze przypatrzeć po prawej stronie zdjęcia widać zarys Łopennika w Bieszczadach.
Po serwisie i fotkach przed nami był tylko fajny zjazd szutrowy który kończył jazdę po lajtowym terenie. Wjechaliśmy do Parku Krajobrazowego i żółtym szlakiem zaczęliśmy iść w kierunku szczytu Chełma. Słowo "iść" jest tu dość ważne gdyż rzeczki płynące po szlaku, wyrobiły rynnę na środku drogi i ciężko było jechać krawędzią drogi by nie wjechać do zasyfionej rynienki:) Na szczęście podejście było krótkie i po chwili znaleźliśmy się w pobliżu szczytu. Po zlokalizowaniu najwyższego punktu zawróciliśmy na szlak i zaczęła się jazda:) Przeorany przez wodę, lekko zasyfiony szlak był dość wymagający przy zjeździe ale zabawa była niezła. Po krótkiej zabawie na zjeździe przyszło nam się zmierzyć z Bardem. Końcówka podjazdu była hardkorowa;) Sytuacja podobna jak na Chełmie, przeorany szlak, stromo, mokro, kamienie - prowadzenie, krótkie na szczęście:)
Pod Bardem
Polanka pod szczytem
Na górze spotykają się ze sobą trzy szlaki, my dalej trzymaliśmy się żółtego który prowadził grzbietem po krętym singielku.
Ciężki wybór:)
Dalej nasz szlak prowadził już tylko w dół... szybka jazda bo kamieniach, patykach i czasem paprociach sięgających metra:) Zjazd zaliczony do tych dających frajdę i zachęcający do eksplorowania tych terenów w przyszłości...:) Po wyjechaniu z lasu w Hucie Gogołowskiej tereny jak z Beskidu Niskiego - łaki, cisza, lasy... perfekt! Zrobiliśmy sobie przerwę w tych okolicznościach, w lokalnym fanzonie przy sklepie, po czym ruszyliśmy trochę nawiązując do żółtego szlaku gdyż jego prawidłowy przebieg dawał wiele do życzenia;) Gdy już do niego wróciliśmy przeprowadził nas przez jakąś łąkę, czyjeś podwórko i fajny podjazd w lesie (który oczywiście fajnie by się jechało w drugą stronę). No nic... pomyśleliśmy że pewnie będzie jakiś spoko zjazd jak już wyjedziemy, niestety, znakarze kazali nam jechać asfaltem... takiego wała! Wyręczyliśmy ich i znaleźliśmy sobie rekompensujący zjazd w lesie:) Kolejny dobry do kolekcji. Wylądowaliśmy w Gogołowie, wioski znanej z wyciągu narciarskiego, kościółka drewnianego, drzewodludów i przeszerokich panoram!!! Trochę nas wysterowali bo wyasfaltowali przestromy podjazd pod górną stację wyciągu ale im wybaczę za widoki:)
Kościół w Gogołowie
Bociek
Stok w Strzyżowie sfotografowany z miejsca obok stoku w Gogołowie:)
Tam byliśmy
Brama Frysztacka, W tle Strzyżów wraz ze stokiem, po prawej Pasmo Jazowej wraz z Herbami
Gogołów
Bełczi:) Inne kundle powinny się od niego uczyć! Na rowerzystów się nie szczeka!
W tle Beskid Niski (rejony Wątkowej)
Krzyż na Liwoczu, tego dnia ścigali się tam CykloKarpatowicze
Nie wiem czy dobrze rozpracowałem symulację ale jak się dobrze przypatrzeć to widać nadajnik na Jaworzynie Krynickiej:)
A tutaj w tle mamy najwyższe szczyty Beskidu Sądeckiego w tym Radziejową
Drzewolud:)
Jego ziomki
Stok narciarski w Gogołowie
Sucha Góra
Zoom:)
Zrobiłem panoramę z tamtego miejsca ale nie umiem wrzucić linka do dużej rozdzielczości. Więc tutaj jest odnośnik do niej na Picassie gdzie można kliknąć lupę i przybliżyć
Tyle fotek z Działu (albo Dziołu, taką pisownię widziałem). Dalej poniósł nas zjazd szutrowy do Frysztaka. Szybki dłuuuuuuugi :) Zrekompensowało to hardkorowy podjazd na Dział:) Miejscówka została okrzyknięta mianem epickiej i godnej powrotu... Na prawdę polecam każdego kto lubi widoki i niezbyt hardkorowe tereny leśne i błotne:)
We Frysztaku przerwa na Pepsiurę i podłączamy się pod zielony szlak. Nie zawiódł nas i ładnie poprowadził przez las szeroką trochę rozjechaną przez leśny sprzęt drogą. Udało nam się ją trochę skrócić i zjechaliśmy do Stępiny. Z czego słynie miejscowość każdy wie:)
A no z tego:)
Było nawet otwarte ale nie chciało nam się włazić do środka... pomknęliśmy ku lasom:) Dorwaliśmy niebieski szlak prowadzący grzbietem jakiegoś wzniesienia. Znów szutry, pola i widoki... prędkość i kamienie... Extreme Style uchwyt na GPS się poddał w tym terenie, upierdzielił się przy korzeniu :) Już drugi raz się posypał od nowości... a pierwszym razem nawet nie na rowerze! :D
Niebieski szlak, jest tym samym niebieskim prowadzącym przez Herby i Pasmo Jazowej. Skierowaliśmy się w ten nieznajomy teren zaciekawieni gdyż większość rowerzystów uważa go za przedobry do MTB. Początek trochę zniechęcił, strome podejście na którym naniesione było multum patyków, liści. Wszystko po ostatnich opadach. Przyzwyczajeni i doświadczeni w brnięciu w podobne dziadostwo ostro ruszyliśmy ku skałkom. Czasami stromizna była iście wysokogórska:) Ale w końcu jest! Grzbiet! Tutaj zrozumiałem że należy się temu miejscu szacun :) Ostre single, kamienie, strome zbocza pasma... ideał! Gdzieniegdzie rower trzeba było wpychać ale w takim terenie wybaczam:)
Skałki porozrzucane w lesie
Na górze największej z nich
Ścianka
Skałka
Kolejna do kolekcji:)
Przejazd wspaniałym rezerwatem zwięczył zjazd przeszybkim i krętym szutrem w kierunku Markuszowej. Kurcze ja tu wrócę! Całe pasmo musi zostać przejechane:)
Dalej nic nie znaczący asfalt w kierunku drogi powiatowej w której odbiliśmy na pola prowadzące nas do auta. Nie zaskoczę pisząc że większość trasy to szuter z małym wyjątkiem w postaci lasu który trochę postraszył nas gdyż w połowie zaczął przypominać Jamną:) Po kilku dobrych km zrozumieliśmy skąd wzięła się nazwa WIELOPOLE Skrzyńskie:) Chyba już nie muszę tłumaczyć do jakich wniosków doszliśmy:)
Tutaj wycieczka już się prawie kończy ale nie byłoby to dziwne gdyby coś się nie przydarzyło w jej trakcie? Nie może być tak że wycieczka kończy się beż żadnej przygody? A no nie może :) Kurde, nie uwierzyłem sam w to gdy stojąc w pokrzywach wysokości roweru słyszałem auta jeżdżące po Wielopolu a nie mogłem się ruszyć dalej gdyż każdy metr w przód dawał przyrost krzakom o kilka cm! Masakra! Na sam koniec droga która miała nas doprowadzić do centrum wsi stała się zakrzaczonym polem kończącym się lasem z jakimś mega rowem:) Kolejny w karierze odwrót i szukanie nowej drogi:) Na szczęście nie było daleko ale pokrzywy swoją robotę zrobiły:)
Mocno skatowani słońcem dotarliśmy do centrum, spakowaliśmy sprzęt i mega zadowoleni ruszyliśmy w dom:)
Filmik z trasy, kilka ciekawszych momentów:) Koniecznie HD 720p!
Mapa w niektórych miejscach wyznaczona na pałę i stąd różnica w km:)
Od niedzieli wybierałem się coś pojeździć. Padało non stop:/ Dzisiaj z rana było w porządku to wybrałem się na lokalne miejscówki coś pokręcić po błocie:) Zaduch straszny, wilgoć masakryczna... Na ul. Sikorskiego mało nie szedłem z zadyszki a jak napędziłem się za jakimś dostawczakiem na skrzyżowaniu z ul. Robotniczą to już czarne plamy widziałem:) Potem pokręciłem się w okolicy ul. Rodzinnej znów testując ustawienie GoPro. Film poniżej, nie jest źle.. ale jeszcze jakoś dam wyżej kamerę:) Przy wyjeździe pod nadajnik włączyła mi się kleszczofobia. Jednego znalazłem więc w porę dostał strzała... już mi zajawka zeszła na jazdę bo więcej oglądania nóg po każdej przejechanej łące niż jazdy. Drugi przypałętał się jak szukałem nowej traski w rejonie żółtego szlaku dookoła Rzeszowa. Odechciało mi się jeździć bo widać że taka pogoda sprzyja wysypom tego gówna. Jeszcze na zjeździe do Tyczyna ostro pogoniły mnie dwa kundle, niezbyt przyjazne. Ja piermandole co za dzień.
Z serii "poznaj Podkarpacie szlakami PTTK". Dawno tak uwalony do domu nie dotarłem, a wchodząc do domu powiedziałem że jak nie znajdę żadnego kleszcza na sobie to będzie święto lasu. Na szczęście nic się nie przypałętało a wycieczka wyglądała tak... Z racji "kibicowania" w piątek jakoś słabo byłem przekonany do rowerowania ale pozbierałem się na 10 z kawałkiem. Trasa miała przebiegać na północ co trochę mi nie leżało bo miałem zajawkę na jakieś górki. No ale wieczorne i poranne deszcze skutecznie zabłociły lasy więc podjazdy byłyby masakrą. Ustawiłem się z Tomkiem pod Realem. Już jadąc na ustawkę wiedziałem że to nie ten dzień, duszno i jakoś dziwnie. Pojechaliśmy katowaną kilka razy trasą do Boru koło Głogowa. Nie tylko mi w ten dzień jakoś słabo się żyło:) Na trasie nic nowego po za tym że było dużo kałuż które omijałem slalomem nie chcąc się uwalić z samego początku. Z ciekawostek popatrzyliśmy sobie na cud techniki jakim jest nasza nowa autostrada. Nasypy wyglądają jak ser szwajcarski i można popatrzeć sobie na każdą warstwę budowanej drogi.
Opady deszczu zrobiły swoje. Ale czy tak powinno być?:)
W samym Borze przy pierwszym z przystanków dotarło do mnie że to już będzie chyba ostatnia wyprawa w ten teren. Dlaczego? Bo jak się na chwile stanie to za chwilę zlatują się wszystkie możliwe insekty z okolicy. Pchają się wszędzie a tu brakuje rąk do odganiania. Założyłem na mostek uchwyt na telefon by mieć cały czas podgląd na mapę w TrekBuddym. Już teraz napiszę że przetrwał całą trasę i nic nie urwało chociaż telepało nim na wszystkie strony:) Co do piachu, z którego znany jest Bór, to po deszczu był trochę bardziej zdatny do jazdy:) Po drodze zwiesiliśmy się na jedynym ciekawym zjeździe jaki tam jest możliwy na krótką lekcję MTB:)
Lekcja pierwsza: Puść heble!
Dalej nudno, płasko, niestabilnie i czasem tylko odbijamy w las w ścieżki których nie widzieliśmy na innych jazdach a prowadzi tamtędy szlak. Fajne urozmaicenie, było kręto wąsko i twardo pod kołami:)
Od linijki!
Po wyjechaniu na asfalt znaleźliśmy pomnik którego nie zlokalizowałem w nocy
Poświęcony ofiarom NKWD
W Sokołowie Milka z Pepsi i od tego momentu podróż w nieznane. Trochę to podniosło zajawkę i chęci do jazdy:) W oddali było widać nawet jakieś wzniesienia... ale to ściema jakaś była się okazało:) Na początku trochę asfaltu ale potem znany z Boru piach! Ja pier! Ale na szczęście nie w lesie i krótko, uff. Po chwili wjechaliśmy na asfalt prowadzący do lasu. Zajawka znów wzrosła bo wjazd do lasu prowadził fajnym singlem ale niestety krótkim. Co do singli to było ich tam setki! Ale trzymaliśmy się szlaku bo nie chciało nam się błądzić. Jeżeli ktoś ma mapę turystyczną może zauważyć że szlak w rejonie potoku Krzywy nie biegnie po żadnej ścieżce... po prostu jest poprowadzony na przełaj. Dojechaliśmy do tego miejsca i to co zobaczyłem mnie przeraziło. Krzaki, młodniki poprzecinane rowami z wodą, siatki metalowe, tysiące much!!! Jakaś paranoja i dramat. Najpierw próbowaliśmy ominąć to dziadostwo ale wpakowaliśmy się w gorszy syf, potem zaczęliśmy przedzierać się przez polanki usłane krzakami. Jeszcze ciul z tymi krzakami, ale jak doszły jakieś kujące krzaki, oset to mnie kurwica brała. A szliśmy zgodnie ze szlakiem!!! Przebrnęliśmy przez pierwszą polankę Natury 2000 z dyrektywą siedliskową kleszcza. Otrzepałem się ze wszelkiego robactwa i pojechaliśmy kawałkiem szlaku który wyglądał w miarę normalnie. Za chwilę szlak odbił i co? I znów polanka... gorsza! Zdjęcie pokaże najlepiej:)
Tym razem Tomek torował drogę. Ja to robiłem na tamtej polance:)
Przedarliśmy się, myśleliśmy że to koniec... ale szlak prowadził nas prosto w najgęstszy młodnik jaki w życiu widziałem. Nie wciśniesz palca. Postanowiliśmy to ominąć na pałę wzdłuż tej polanki. Po paruset metrach przeprawy po lesie, nie po drodze... lesie, dojechaliśmy do jakiejś drogi. GPS potwierdził że jest okej i że damy radę tym objechać syf. Udało się! Jechaliśmy wzdłuż tego młodnika a to co było w nim w środku może tylko być naszym domysłem jak zobaczyliśmy wybiegające w jego okolicy stado lisów (było ich około 7-8). Po paru km normalnej, zabłoconej drogi dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego do Julina.
Pałacyk myśliwski w Julinie.
W Julinie na ławce zrobiliśmy krótką przerwę. Po ruszeniu niebieski szlak skręcał w kolejne paryje a my przeskoczyliśmy na zielony. Gdyby nie GPS znów byłoby błądzenie bo oznaczony jest fatalnie. Jedyny plus że poprowadzony jest dość ciekawie. Szutry po polach, lasy setkami dróg, i drogi polne. Opłacało się tędy jechać:) Gdzieś w okolicach Czarnej szlak prowadzi już asfaltem (w ten dzień mokrym, nam udało się uniknąć deszczu chociaż lekko kropiło). Do Łańcuta wjeżdżaliśmy od nieznanej mi strony lecz przez górkę z fajnym widokiem na miasto.
Łańcut
W Łańcucie trochę padało i były różne plany jak wrócić ale w czasie gdy szamaliśmy kebsa rozpogodziło się i postanowiliśmy kontynuować trasę przez Magdalenkę. Po drodze przejechaliśmy obok starej strzelnicy z której rozpościera się fajny widoczek.
Widoczek.
Dopiero w tym miejscu poczuliśmy na sobie wcześniejsze opady:) Trawa mokra a błoto na drogach zaraz lądowało na nas. Sen o nie upierdzieleniu się mijał z każdym metrem. Pojechaliśmy mało znaną mi trasą na grzbiet Magdalenki. Długi szutrowy podjazd dał w dupę a na górze już ledwo łapałem oddech:) Niby ponad 90km po płaskim ale jednak kręcenie po piachu jest mega męczące. Z Magdalenki zjechaliśmy czerwonym (najwolniejszy zjazd życia w tym miejscu:)) omijając kałuże i nie łapiąc zbyt wiele oblepiającego błota. Potem skręciliśmy do lasu Słocińskiego gdzie już kompletnie upierdzieliliśmy się. Błoto było masakryczne:) Już po tym nie kombinowaliśmy tylko najszybszą drogą po asfalcie dojechaliśmy na myjkę a potem do domów. Dobrze że tak zrobiliśmy bo chwilę po powrocie nad Rzeszowem przeszła konkret ulewa:) Uff
Małe podsumowanie: Dość północy na długi czas! Tyle!:)
We wtorek rano dostałem nowy uchwyt do GoPro (szelki na klatę), no ale cały czas padał deszcz. Dopiero dzisiaj się uspokoiło i można było coś potestować:) Wybrałem kilka zjazdów w okolicy na których można przycisnąć i fajnie się pobawić. Był to zjazd do Tyczyna z Matysówki w pobliżu żółtego szlaku, zjazd do Chmielnika znany z CK, kawałek żółtego szlaku w lesie na Słocinie, czarny szlak z Matysówki do Zalesia i tor moto do ulicy Spacerowej. Temperatura wiosenna (14 stopni!) a wszędzie mega błoto i walka z przednim kołem:) Udało mi się nie wyłazanić ani razu ale uślizgi były konkretne a błoto fruwało ze wszystkich stron:) Niestety jak to przy pierwszym razie źle ustawiłem uchwyt i nagrywałem to co się dzieje bezpośrednio przed przednim kołem:/ Jednak w domu to sobie można sprawdzać... Ale test to test, już wiem jak ustawiać kamerę na przyszłość. Mimo tego że ręce śmiesznie wystają z boku kadru, myślę że to jedno z najlepszych ujęć do kręcenia z GoPro na rowerze. Wielkim plusem jest też to że kamera nie trzęsie się tak jak na kierownicy lub na kasku. Dłuższa jazda z kamerą na głowie też do zbyt przyjemnych nie należy:) A tak po za tym przekręciłem mostek z ujemnego na pierwotne ustawienie i o wiele lepiej się teraz siedzi:) Jakoś lepiej na zjazdach a podjazdy dalej dobrze się czesze. Na liczniku ponad 1500km. Coś koło tego ile zrobiłem przez cały 2011:)
Film złożyłem chociaż ujęcie kiepskie... no ale mały podgląd jest. Polecam HD 720p
Z racji padaki pogodowej (typowe na czerwiec 15 st i wiatr) tej soboty nie było żadnych podbojów nowych terenów:) W głowie mam kilka tras do przejechania i kilka ratunkowych:) Jedną z nich jest przejechanie całego żółtego szlaku dookoła Rzeszowa. Plan ten ma około 3 lat ale nigdy się za to nie zabrałem. Tutaj jest dość odshoolowy opis tego szlaku -> Strona PTTK Rzeszów. Szlak był kilka razy zmieniany odkąd powstał ten opis.
Ustawiłem się z Tomkiem o 9 w rejonie ul. Rejtana. Na sam początek mimo wczesnej pobudki humor poprawiła mi pewna pani która trochę skróciła sobie zawracanie na jednym ze skrzyżowań, efekt:
Można i tak?:)
Ruszyliśmy w kierunku Słocińskiej. Szlak wg opisu startuje w rejonie Cienistej ale po mieście nie będę jechać specjalnie by tam zacząć:) Słocińska wystarczy. Ogólnie plan był trzymać się idealnie szlaku i zbaczać tylko w razie jakiegoś syfu itd. Pierwszy ciekawy odcinek to las w Słocinie. Pod górkę w dół, dużo jarów, singli, ciekawych zjazdów i trochę błota:) Dobra zabawa na jednej z moich ulubionych miejscówek w okolicy. Co mnie zaskoczyło to to że znaki szlaku są wyraźnie odmalowywane niedawno. Ktoś się za to wziął, fajnie:) Dalej trochę asfaltu w kierunku Matysówki... Wiało konkretnie, ale to dobrze bo ubrałem się jak na jesień i wiatr trochę chłodził:) Z Matysówki szlak prowadzi przez las do Tyczyna. Jechałem nim parę dni temu i już byłem przygotowany na dobrą jazdę. Wjazd do lasu, szybki singiel, trochę po polach a potem wzdłuż głębokiego jaru ze sporą przepaścią. Jak Tomek zobaczył koło czego jechał kiedyś nocą to był trochę zdziwiony:) Następnie ledwo widoczną drogą przez łąkę dojechaliśmy do lasku przez który jechaliśmy CK 2012. Tym razem chciałem w końcu podjechać podjazd zwany "Rabarbarem":) Na CK prowadziłem, kilka dni wcześniej w połowie nie dałem rady ale teraz się udało. Uda paliły a na górze mało nie wyplułem płuc. Dobijający podjazd którego nachylenie rośnie pod sam koniec:) Po paruset metrach kolejnych singielków szlak wychodzi z lasu i przed nami kolejny zjazd. Ciekawy. Trochę w ciemno się jedzie. Trawa po kierownicę a co się dzieje pod kołami to zagadka. Ale puściliśmy te heble i ogień w dół:) Ja miałem długie spodnie to pokrzywy mnie nie poparzyły... inni nie mieli tego komfortu:) Na dole chwilę wydzieraliśmy trawę, kłosy i inne części łąki z kierownicy i napędu:) Kolejnym odcinkiem jest trochę nudny przejazd asfaltem przez Tyczyn (w którym zastanawialiśmy się czego rabarbar to rabarbar (ktoś wie?)) i podjazd pod Dalnicę. Nudno, z wiatrem i przed samym Przylaskiem trochę szutru. W Przylasku szlak skręca pod źródełko. Tam tankowanie bukłaków plus sprawdziłem jak to się jeździ na fullu w terenie... Miło jest, do pozycji trochę musiałbym się przekonać ale pewnie bym miał większą zajawkę z jazdy:) Do asfaltu dojeżdżamy krótkim singlem przechodzącym w szuter. Dalej męcząca jazda wierzchem górek i męczący wiatr boczny. Nienawidzę! Na szczęście to tylko kilka km. Potem skręt w kierunku Zarzecza i fajne widoki na Rzeszów. Zgodnie z opisem szlaku faktycznie widać zalew:)
Pod kominem widać zaporę. Niestety nie miałem 500mm tylko 135mm:/
Zjazd do Zarzecza mimo że czasem zakrzaczony to dość szybki, kręty i prowadził w pewnego rodzaju wąwozie. Pod koniec tylko asfalt. W samym Zarzeczu przeskoczyliśmy na drugą stronę Wisłoka remontowaną kładką i kilkanaście metrów trzeba było pojechać krajówką. Po chwili szlak skręca w prawo na czyjeś podwórko i do fajnego wąwozu ze starymi drzewami po bokach. Podjazd po lekkim błocie i dość stromy po chwili przechodzi w zjazd. A skoro był to wąwóz to na jednym z zakrętów dało się fajnie wjechać na prędkości na ścianę i trochę wykorzystać ten profil:) Dalej trochę jazdy na orientację wzdłuż pól na których polował Żbik :D Oczywiście nie był to prawdziwy Żbik ale z racji że plątały się po polach to wszystkie koty wyskakujące potem na trasie przed koło zostały nazywane Żbikami:) Po chwili dobiliśmy do asfaltu prowadzącego na moją "ulubioną" górkę czyli Grochowiczną.
Kościół w Lubeni
Grochowiczną wjechaliśmy szerokim szutrem dochodzącym do czarnego szlaku a potem tym samym szutrem szybko w dół. Jazda na pełnej i na jednym z zakrętów ledwo wydało:) Kawałek za składem drewna szlak skręca pod kątem 180st w las. Tam to chyba dawno nikt nie chodził ale o dziwo znaki odmalowane. Zjazd prowadzi drogą na której rosną już metrowe drzewa ale czasami też miłą ścieżką. Tomek był chyba zadwolony że odkrył kolejną stronę Grochowicznej:) Ja tu jechałem kiedyś ale pamiętam że trochę pobłądziłem i było parę innych przygód. Teraz też obyło się z jedną małą przygodą. Po zjeździe chciałem wrzucić na młynek gdyż zaczynał się podjazd za rzeczką a tu dziwny luz. Grochowiczna odpłaciła się za moje słowa o niej. Urwała mi linkę od przerzutki. Na szczęście Tomek wozi ze sobą (z jakiego powodu?:)) masę części zamiennych i narzędzi. Szybka wymiana i do góry. Przez las potem po ledwo widocznej ścieżce przez łakę prosto do Mogielnicy i sklepu:)
Szutry Fasolowej
Dalej szlak prowadzi przez nieznajome mi tereny więc nie będę się rozpisywać :) Dla mnie to niezbadane miejsca jak te z okolic Przemyśla i Dukli. Po drodze utkwił mi w pamięci zjazd spod krzyża milenijnego przez las (po wąskiej dróżce pomiędzy koleinami po traktorach plus dużo błota), trochę błądzenia, jeżdżenia przez czyjeś podwórka (nie ma omijania asfaltem:D) i dłuuugi podjazd pod wzgórze nad Błędową Zgłobieńską. Fajnie byłoby to zjechać, parę km dobrej polnej drogi aczkowiek mało nachylonej.
Widok z końca podjazdu
Następnie jechaliśmy szybkim szutrem do krajowej 4. Trasa identyczna jak na tej wycieczce Południe Północ. W lesie znów jechaliśmy po swojemu bo oznakowanie to jakaś prehistoria:) Nie ma a jak już jest pojawia się w najmniej spodziewanym momencie. Przejeżdżamy też przez teren autostrady, chłopy robią na pełnej aż się kurzy!
MadMax!
Dopiero w lesie za Braktowicami zaczynamy jechać zgodnie ze szlakiem po ubitych piachach i przez młody las sosnowy. Widoków brak ale drzewka w równych odstępach robią wrażenie i nie czuję się jak w zwykłym lesie ;) Dopiero końcówka trochę przypomina o tym że jednak jest normalnie bo trochę prowadzimy przez syf aż dojechaliśmy do kopalni piachu. Tutaj podejmujemy decyzję że spadamy do domu bo Tomek ma mało czasu. Plan objechania żółtego znowu aktualny:) Wbijamy na drogę prowadzącą do Braktowic i opuszczamy niniejszym szlak. Tak mnie wytelepało na niej że pod koniec miałem już skurcze w dłoniach. Masakra jakaś, Raidon nie daje rady, trzeba go zalać olejem:) Z Bratkowic wracamy ekspresowym tempem z mocnym wiatrem w plecy, aż miło się jechało po asfalcie w takich warunkach. Raz, dwa i Rzeszów. Na Warszawskiej myjka i dom.
Polecam traskę bo jest naprawdę zróżnicowana i daje w kość. Po drodze mija się wiele ciekawych miejsc i wszystkie rodzaje terenu w naszej okolicy:) W niektórych miejscach przydaje się GPS z mapami turystycznymi ale da się pojechać to na orientację. Jak coś można trochę odczytać z mapki.
Jestem z Rzeszowa. Tu mieszkam i jeżdżę. Rower dla mnie to jedna z kilku zajawek które spychają go często na dalszy plan jednak zawsze znajduje się chwila żeby coś pokręcić :)
Rower to też dla mnie główny środek transportu po mieście a także dzięki tej zajawce padł pomysł na pracę mgr w której wyznaczałem własny szlak w okolicach Rzeszowa :)
Miałem tu już kiedyś konto ale odechciało się pisać... Teraz na pewno nie będę wpisywać tu każdego dojazdu do sklepu, albo jakiejś krótkiej i bliskiej wycieczki lub innej bzdury, no chyba że coś się przydarzy godnego do opisania :)