Beskid Niski - Wyrypa
Sobota, 19 maja 2012
· Komentarze(6)
Trasę tej wyrypy (bo wycieczką tego nie nazwę:)) planowałem kilka tygodni temu. Jako że zaczynam powoli poznawać nowe tereny dalej od Rzeszowa to zaplanowałem kilka tras w niedalekiej odległości od miasta. Założenie proste: Jak najmniej asfaltem i ruchliwymi drogami.
Dlaczego Beskid Niski? Byłem tam dosłownie ze dwa razy latem i spodobała mi się ta pustka, cisza i masa różnych opcji na rower. Zimą byłem też na Cergowej i postanowiłem objechać ją latem, rowerem:) Ale wracając do wyrypy. Plan był taki by objechać najciekawsze tereny w niedalekiej okolicy Dukli i żeby oprócz walorów turystycznych były ciekawe rowerowo:) Na wyjazd ustawiłem się z Tomkiem
Dzień przed miałem problemy z rowerem. Po umyciu łańcucha dziad dostał takiego luzu że zaczął skakać po kasecie. Ja nie wiem, zawsze jak gdzieś jadę to musi się coś wydarzyć przed. Prawa Murphiego działają! Za naprawę roweru dziękuję Pawłowi bo bym pojechał do dupy a nie w góry. Łańcuch wymieniony zębatki po szlifowaniu ładnie go przyjęły:) Po uporaniu się z rowerem pakowanie całego ekwipunku. Pomyślałem tam jest dzicz. Trzeba brać wszystko co potrzebne na cały dzień. Po spakowaniu jedna myśl "ojajebie jakie to ciężkie" no ale jak się chce żryć to trzeba to ze sobą brać. Chociaż zawsze jest opcja upolować jakiego odyńca we lesie.
Wyjazd.... Pobudka 5 rano, na termometrze koło 3 stopni. To ja na narty czy na rower jadę? Szama spakowanie roweru na dach i po Tomka. Wszystkie bajeczki że spalanie z rowerami na dachu rośnie do spalania jak w TIRach to sobie można o kant dupy rozbić. Około 0.5l/100km wzrostu spalania to był max. Oczywiście jak się pędzi grubo ponad 100 to jasne że mogą się robić wiry w baku:) I to pewnie wtedy sprzyja spadaniu rowerów z dachu, bo o tym też się oczytałem:) Trzeba się postarać żeby potem zbierać rower z asfaltu:)
Dojeżdżamy trochę po 7 rano. Duża zatoczka dla TIRów chyba, można śmiało zostawić auto za darmoszkę i nie na dziko w rowie. Po przebraniu się, ogarnięciu sprzętu itd w drogę... Jest godzina 8:) Postaram się pisać chronologicznie i etapami:) Mapa jest na dole wpisu.
Cergowa
Ruszamy z parkingu, jakieś 200 metrów i potem na mostek nad Jasiołką. Potem wbijamy się na niebieski szlak gminny do Złotej Studzienki. Początkowo trawą, ledwo widoczną ścieżynką a potem mokrym szlakiem z mokrymi liśćmi. Planując Cergową wiedziałem że nie ma opcji tam dużo jechać dopóki nie dojdzie się do grzbietu :) Czasami było stromo ale w końcu jest grzbiet. Tam już sucho i przyczepnie:) Na młynku spokojnie do góry czasem schodząc z roweru gdy jakiś korzeń wytrąci z równowagi. Po szlaku przechadzają się salamandry plamiste, wokoło pachnie czochem i jest prze zielono... KLASA!!! Bez większych przygód docieramy na wierzchołek z krzyżem.
Krzyż na najwyższym wierzchołku Cergowej
Na krzyżu znajduje się schowek z zeszytem:) Można poczytać tam ciekawe wpisy od osób odwiedzających górę:) Wiedziałem że to tam jest ale zapomniałem zabrać czegoś do pisania:/ Następnym razem!
Jedna ze stron:)
Z Cergowej zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem gminnym. Przedobry, zróżnicowany zjazd. W dalszej części trochę rozjeżdżony przez maszyny pracujące w lesie. W niektórych miejscach dość stromo i raz leciałem przez kierownicę kontrolnie:) Było tam wszystko. Wąskie single, szerokie drogi, dziury, błoto, przejazdy przez rzeczkę, stromizny, pod koniec szuter. Dojeżdżamy do Zawadki Rymanowskiej. To już nie Dukla :) Obok stary drewniany kościół, stare chaty, mnóstwo kapliczek, krzyży, pasących się krów... MISTRZOSTWO!
Trochę już za Zawadką.
Piotruś
Jako że na mapie poziomice odstraszały postanowiłem pojechać jakąś leśną drogą zboczami Piotrusia. A tam panie...! Złamliwszy zakaz przekraczania szlabanu do lasu wjechaliśmy na istną autostradę leśną. Infrastruktura dookoła niszczy nie jedną obwodnicę czy tam autostradę :) Droga pokryta była mikro kamieniami. Fajnie się tym darło. Na początku trochę w górę trochę w dół ale bez większych stromizn. Pod koniec drogi nachylenie było dość konkretne i zjeżdżaliśmy ostrymi zakrętami po tych niestabilnych kamieniach. W kilku momentach trzeba było się podeprzeć żeby nie zrobić sobie pilingu twarzy i omijać pracujących na środku drogi leśników żeby nie wpierdzielić się w traktor pojawiający się zaraz za zakrętem:)
Po wyjeździe z lasu takie oto widoki:)
Taka była nawierzchnia
Przed i za Jaśliskami
Do Jaślisk jedziemy asfaltem. Mijamy Daliową z ciekawą cerkwią i wbijamy się do Jaślisk. Ostatni sklep o którym mamy pojęcie że jest:) Czekolada z promocji za pół ceny z datą ważności dopiero do lutego i izotoniki za 1.60:) Pod sklepem ławeczka a obok latara dla klientów.
Na zdrawie!
Jaśliska jak szybko się zaczęły tak szybko się skończyły :) Zabytkowa zabudowa w centrum plus niszczejący kościół robią wrażenie.
Kościół w Jaśliskach
Dalej jedziemy już w kierunku granicy i niebieskiego szlaku prowadzącego wzdłuż niej. Po chwili droga asfaltowa robi się coraz bardziej dziurawa by później już prowadziła pięknym szutrem:) Po drodze zagęszczenie krzyży i kapliczek rośnie. Mijamy stare PGRy i hektary łąk. Po chwili ukazują się tabliczki od niebieskiego szlaku granicznego.
Granica, Jasiel i zielony szlak...
Skręcamy w lewo na kolejną drogę z zakazem ruchu i o nawierzchni takiej jak ta na zboczach Piotrusia. Po lewej mijamy Rezerwat Kamień nad Jaśliskami. Po paru km droga przeobraża się w zwykłego singla na którym czasem trzeba było prowadzić rower. Na szczęście nie długo to trwało i po chwili osiągamy granicę:)
Szlak graniczny
Raz już jechałem wzdłuż granicy, w Bieszczadach na Okrąglik. Jazda takimi pasmami to coś najlepszego, małe różnice poziomów i małe nachylenia pozwalały na prawie ciągłą jazdę. Zero błota i trochę kamieni. Niektóre zjazdy były długie i szybki... KLASA!
Szczątkowe widoki z pasma granicznego. Ta górka to już Słowacja
Po drodze już o niczym innym nie myślę niż o jedzeniu:) A miejsce na szamę dopiero w Jasielu. Droga granicą to nie tylko las, w pewnym momencie wypadamy na jakąś polanę w środku lasu. Wielka przestrzeń i gdzieniegdzie szczątkowe widoki na pasmo Vihorlatu.
Polanka
Do Jasiela prowadzi bardzo ciekawy zjazd na którym można śmiało zapierdzielać nie znając podłoża. Sam Jasiel robi wrażenie... Środek lasu, pustka, ruiny domów, kapliczki, krzyże opisane po łemkowsku, kwitnące drzewa owocowe i super droga przez środek wsi:)
Ruiny
Landszafcik
Docieramy pod pomnik WOP-istów. Tam wielki ruch i ogólnie jacyś ludzie po paru godzinach totalnego bezludzia:) Odbywał się tam rajd z UR i była też grupa rowerowa. Chwilę po naszym przyjeździe wszyscy się zmyli:) W Jasielu rozkładamy kuchnię:) Zabrałem turystyczną kuchenkę na której ogarniamy jakiś obiad:)
...a nie jakieś kanapeczki!
Szamka
Po jakiejś godzinie czilautu pora się ruszyć. Po takiej dawce żarcia ciężko mi było się ruszyć co zostało skwitowane przez zdziadziałego sakwiarza (zdziadziałego mentalnie a nie wiekiem) "Trzeba było sobie motorynkę kupić". Myślę sobie a weź się pierdziel gościu i ruszyliśmy dalej chociaż miałem ochotę mu coś odpowiedzieć ale przeszło:) Wg. mapy powrót na granicę i dojazd na Kanasiówkę wyglądał na prowadzenie roweru... ale o dziwo cały podjazd przejechaliśmy na rowerach. Po drodze mijamy Rezerwat Żródliska Jasiołki i podmokłe tereny przez które prowadzi dłuuuuga kładka. Dalej miało być już z górki... bo dojechaliśmy do Kanasiówki, najwyższej górki na naszej trasie. Na mapie piękny zjazd, około 10 km zielonym szlakiem do asfaltu. O jakie to by było kurwa piękne jakby było prawdą... Ile tam wkurwienia było to szok! Jeszcze jazdy po drzewach nie uskuteczniałem. Bo jak można nazwać szlak na którym co parę metrów leżą większe i mniejsze drzewa? Były głosy żeby usunąć brzozę z trasy CK w Rzeszowie, przy tych drzewach to ta brzoza to był patyk:) Ale wracając do szlaku... ja rozumiem że to szlak pieszy ale nawet idąc z buta bym się tam owkurwiał! Tyle o tym szlaku bo szkoda nerwów! NIE POLECAM! Jak już się dotyraliśmy do asfaltu prowadzącego do Moszczańca to już mieliśmy dość:)
Szukanie sklepu
W Moszczańcu odzyskaliśmy trochę sił psychicznych jadąc parę kilometrów po asfalcie. Dowiadujemy się że w nie ma tu sklepu a wody zostało już mało. Pokierowano nas do Wisłoka Wielkiego. Tam był sklep. Stwerdziliśmy że jeżeli kupimy wodę to jedziemy dalej, jak nie to asfalt do auta. Jadąc po wodę po lewej widać było pasmo Bukowicy wraz z nadajnikiem na Tokarni... nasz cel:) Po posiedzeniu pod sklepem plecaki przybrały na wadze ale chociaż mieliśmy wszystko czego nam potrzeba... no może trochę czasu mało przez zachodem bo była już 18.
Pasmo Bukowicy
Wróciliśmy się do Wisłoka Wielkiego skąd prowadzi żółty szlak na Tokarnie. Początek fajny chociaż łamie mi się uchwyt do GoPro na kierownicy... potem trochę przestrzelamy szlak ale padło hasło "Skoro jedzie ci się dobrze znaczy się że zboczyłeś że szlaku" i tak było:) Dalej wertepy jak na poligonie dla czołgów, kałuże i większość prowadzenie roweru... Nie będę opisywać tego szlaku ale na rower nie polecam, tylko na dojście na pasmo:) Z samej Tokarni rezygnujemy bo na pasmo docieramy koło 19 a przed nami około 6/7 kilometrów po lesie. Szkoda bo Tokarnia jest odkrytą górką i jedyną na naszej trasie z której byłyby jakieś widoki.
Pod Tokarnią
Wiatraki pod Bukowskiem (?)
Samo pasmo Bukowicy jest zajebiste na rower. Innego słowa nie znajdę:) Na początku szeroka droga przechodząca w zajebisty singiel. Kręty urozmaicony z długimi zjazdami i podjazdami. Non stop w siodle. W pewnym momencie jakieś 50 metrów przed nami drogę przeskakuje wielki łoś, przeskakuje... dosłownie... bo nad szlakiem zawisł w powietrzu na konkretnej wysokości:) Pod sam koniec z racji że zaczęło się ściemniać jazda zaczęła sprawiać coraz mniej frajdy i myśleliśmy już o tym żeby jak najszybciej wyjechać już z tego lasu. Udaje nam się to koło 21. Chwilowa przerwa, żarcie, zakładanie latarek i kurtek. Przed nami powrót do auta...
Powrót
Pod wyciągiem w Puławach zaczynała się trasa powrotu. Przed nami kilka kilometrów zjazdu. najpierw szuter wzdłuż trasy narciarskiej i górnego parkingu. Potem szybki zjazd asfaltem do doliny Wisłoka. Od rzeki trochę ciągnęło więc było zimno... a buty po wcześniejszych akcjach z rzeczkami i błotem mokre :)
Byliśy już trochę wykatowani, mieliśmy czas więc wracaliśmy spokojnie. Powrót głównie asfaltem z małymi odcinkami terenowymi przez małe wzniesienia.
Jechaliśmy przez Wisłoczek... non stop do góry:) Po skończeniu się asfaltu fajny szuter z dobrym zjazdem aż do wzniesienia o nazwie takim jak wieś:) Dalej długi zjazd krętą drogą polną z licznymi wybojami. Dojechaliśmy do Bałucianki. Pod górę rowery prowadziliśmy bo i tak prędkość jazdy była taka sama jak spaceru:) Po dojściu na Przymiarki zrobiliśmy chwilę relaksu. Od razu psychika się podbudowała gdy zobaczyliśmy Duklę i Cergową:) Wokół kosmos... Miliony gwiazd, ciepło, cisza, góry i światła Dukli w dole, no i ta myśl że już po podjazdach:) Dalej chwila szutrowego zjazdu, dość krętego i dojeżdżamy do Lubatowej. Asfaltem przez Jasionkę i Cergową (wieś) dojeżdżamy do Dukli i samochodu. Dokładnie o 23.58:)
Sam powrót do Rzeszowa to była masakra, tak zmęczony autem nigdy nie jechałem. Po ogarnięciu syfu i wyciąganiu kleszcza z rana kładę się spać o 4 :)
Nie opisałem tu wszystkiego, a działo się sporo:) Trasa wykatowała konkretnie. Niby 100km ale stówa stówie nie równa... Było zajebiście, pomimo masakrycznego zmęczenia. Chociaż więcej się na takie coś nie porwę, nie było nawet czasu na fotki:) Nie o to chodzi by się katować, a tak wyglądała droga od Puław właśnie. Jechałem już tylko z tego względu bo MUSIAŁEM dotrzeć do auta:) Pomimo kilku strat (uchwyt gopro i statyw - bo w domu się okazało że i on się posypał) nasze rowery dzielnie wytrzymały tę masakrę:) Mój do tej pory czeka na umycie bo powrocie nie miałem mocy o tym myśleć nawet.
W Beskid Niski na bank wrócę. Podoba mi się tu bardziej niż w Bieszczadach chociażby - nie tylko o góry się rozchodzi, te kościółki, krzyże itd jest klimat. Super góry na rower i w niedalekiej odległości. Muszę zaliczyć jeszcze raz pasmo Bukowicy, z siłami i zapasem czasowym.
P.S. Wielkie PROPSY dla Tomka że zgodził się na taką wyrypę i przejechał nią ze mną!
P.S. 2 Przewyższenie z mapy Bikmaps. Pewnie było większe. tak samo jak Bikmaps zaniżył dystans o 10km :)
Dlaczego Beskid Niski? Byłem tam dosłownie ze dwa razy latem i spodobała mi się ta pustka, cisza i masa różnych opcji na rower. Zimą byłem też na Cergowej i postanowiłem objechać ją latem, rowerem:) Ale wracając do wyrypy. Plan był taki by objechać najciekawsze tereny w niedalekiej okolicy Dukli i żeby oprócz walorów turystycznych były ciekawe rowerowo:) Na wyjazd ustawiłem się z Tomkiem
Dzień przed miałem problemy z rowerem. Po umyciu łańcucha dziad dostał takiego luzu że zaczął skakać po kasecie. Ja nie wiem, zawsze jak gdzieś jadę to musi się coś wydarzyć przed. Prawa Murphiego działają! Za naprawę roweru dziękuję Pawłowi bo bym pojechał do dupy a nie w góry. Łańcuch wymieniony zębatki po szlifowaniu ładnie go przyjęły:) Po uporaniu się z rowerem pakowanie całego ekwipunku. Pomyślałem tam jest dzicz. Trzeba brać wszystko co potrzebne na cały dzień. Po spakowaniu jedna myśl "ojajebie jakie to ciężkie" no ale jak się chce żryć to trzeba to ze sobą brać. Chociaż zawsze jest opcja upolować jakiego odyńca we lesie.
Wyjazd.... Pobudka 5 rano, na termometrze koło 3 stopni. To ja na narty czy na rower jadę? Szama spakowanie roweru na dach i po Tomka. Wszystkie bajeczki że spalanie z rowerami na dachu rośnie do spalania jak w TIRach to sobie można o kant dupy rozbić. Około 0.5l/100km wzrostu spalania to był max. Oczywiście jak się pędzi grubo ponad 100 to jasne że mogą się robić wiry w baku:) I to pewnie wtedy sprzyja spadaniu rowerów z dachu, bo o tym też się oczytałem:) Trzeba się postarać żeby potem zbierać rower z asfaltu:)
Dojeżdżamy trochę po 7 rano. Duża zatoczka dla TIRów chyba, można śmiało zostawić auto za darmoszkę i nie na dziko w rowie. Po przebraniu się, ogarnięciu sprzętu itd w drogę... Jest godzina 8:) Postaram się pisać chronologicznie i etapami:) Mapa jest na dole wpisu.
Cergowa
Ruszamy z parkingu, jakieś 200 metrów i potem na mostek nad Jasiołką. Potem wbijamy się na niebieski szlak gminny do Złotej Studzienki. Początkowo trawą, ledwo widoczną ścieżynką a potem mokrym szlakiem z mokrymi liśćmi. Planując Cergową wiedziałem że nie ma opcji tam dużo jechać dopóki nie dojdzie się do grzbietu :) Czasami było stromo ale w końcu jest grzbiet. Tam już sucho i przyczepnie:) Na młynku spokojnie do góry czasem schodząc z roweru gdy jakiś korzeń wytrąci z równowagi. Po szlaku przechadzają się salamandry plamiste, wokoło pachnie czochem i jest prze zielono... KLASA!!! Bez większych przygód docieramy na wierzchołek z krzyżem.
Krzyż na najwyższym wierzchołku Cergowej
Na krzyżu znajduje się schowek z zeszytem:) Można poczytać tam ciekawe wpisy od osób odwiedzających górę:) Wiedziałem że to tam jest ale zapomniałem zabrać czegoś do pisania:/ Następnym razem!
Jedna ze stron:)
Z Cergowej zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem gminnym. Przedobry, zróżnicowany zjazd. W dalszej części trochę rozjeżdżony przez maszyny pracujące w lesie. W niektórych miejscach dość stromo i raz leciałem przez kierownicę kontrolnie:) Było tam wszystko. Wąskie single, szerokie drogi, dziury, błoto, przejazdy przez rzeczkę, stromizny, pod koniec szuter. Dojeżdżamy do Zawadki Rymanowskiej. To już nie Dukla :) Obok stary drewniany kościół, stare chaty, mnóstwo kapliczek, krzyży, pasących się krów... MISTRZOSTWO!
Trochę już za Zawadką.
Piotruś
Jako że na mapie poziomice odstraszały postanowiłem pojechać jakąś leśną drogą zboczami Piotrusia. A tam panie...! Złamliwszy zakaz przekraczania szlabanu do lasu wjechaliśmy na istną autostradę leśną. Infrastruktura dookoła niszczy nie jedną obwodnicę czy tam autostradę :) Droga pokryta była mikro kamieniami. Fajnie się tym darło. Na początku trochę w górę trochę w dół ale bez większych stromizn. Pod koniec drogi nachylenie było dość konkretne i zjeżdżaliśmy ostrymi zakrętami po tych niestabilnych kamieniach. W kilku momentach trzeba było się podeprzeć żeby nie zrobić sobie pilingu twarzy i omijać pracujących na środku drogi leśników żeby nie wpierdzielić się w traktor pojawiający się zaraz za zakrętem:)
Po wyjeździe z lasu takie oto widoki:)
Taka była nawierzchnia
Przed i za Jaśliskami
Do Jaślisk jedziemy asfaltem. Mijamy Daliową z ciekawą cerkwią i wbijamy się do Jaślisk. Ostatni sklep o którym mamy pojęcie że jest:) Czekolada z promocji za pół ceny z datą ważności dopiero do lutego i izotoniki za 1.60:) Pod sklepem ławeczka a obok latara dla klientów.
Na zdrawie!
Jaśliska jak szybko się zaczęły tak szybko się skończyły :) Zabytkowa zabudowa w centrum plus niszczejący kościół robią wrażenie.
Kościół w Jaśliskach
Dalej jedziemy już w kierunku granicy i niebieskiego szlaku prowadzącego wzdłuż niej. Po chwili droga asfaltowa robi się coraz bardziej dziurawa by później już prowadziła pięknym szutrem:) Po drodze zagęszczenie krzyży i kapliczek rośnie. Mijamy stare PGRy i hektary łąk. Po chwili ukazują się tabliczki od niebieskiego szlaku granicznego.
Granica, Jasiel i zielony szlak...
Skręcamy w lewo na kolejną drogę z zakazem ruchu i o nawierzchni takiej jak ta na zboczach Piotrusia. Po lewej mijamy Rezerwat Kamień nad Jaśliskami. Po paru km droga przeobraża się w zwykłego singla na którym czasem trzeba było prowadzić rower. Na szczęście nie długo to trwało i po chwili osiągamy granicę:)
Szlak graniczny
Raz już jechałem wzdłuż granicy, w Bieszczadach na Okrąglik. Jazda takimi pasmami to coś najlepszego, małe różnice poziomów i małe nachylenia pozwalały na prawie ciągłą jazdę. Zero błota i trochę kamieni. Niektóre zjazdy były długie i szybki... KLASA!
Szczątkowe widoki z pasma granicznego. Ta górka to już Słowacja
Po drodze już o niczym innym nie myślę niż o jedzeniu:) A miejsce na szamę dopiero w Jasielu. Droga granicą to nie tylko las, w pewnym momencie wypadamy na jakąś polanę w środku lasu. Wielka przestrzeń i gdzieniegdzie szczątkowe widoki na pasmo Vihorlatu.
Polanka
Do Jasiela prowadzi bardzo ciekawy zjazd na którym można śmiało zapierdzielać nie znając podłoża. Sam Jasiel robi wrażenie... Środek lasu, pustka, ruiny domów, kapliczki, krzyże opisane po łemkowsku, kwitnące drzewa owocowe i super droga przez środek wsi:)
Ruiny
Landszafcik
Docieramy pod pomnik WOP-istów. Tam wielki ruch i ogólnie jacyś ludzie po paru godzinach totalnego bezludzia:) Odbywał się tam rajd z UR i była też grupa rowerowa. Chwilę po naszym przyjeździe wszyscy się zmyli:) W Jasielu rozkładamy kuchnię:) Zabrałem turystyczną kuchenkę na której ogarniamy jakiś obiad:)
...a nie jakieś kanapeczki!
Szamka
Po jakiejś godzinie czilautu pora się ruszyć. Po takiej dawce żarcia ciężko mi było się ruszyć co zostało skwitowane przez zdziadziałego sakwiarza (zdziadziałego mentalnie a nie wiekiem) "Trzeba było sobie motorynkę kupić". Myślę sobie a weź się pierdziel gościu i ruszyliśmy dalej chociaż miałem ochotę mu coś odpowiedzieć ale przeszło:) Wg. mapy powrót na granicę i dojazd na Kanasiówkę wyglądał na prowadzenie roweru... ale o dziwo cały podjazd przejechaliśmy na rowerach. Po drodze mijamy Rezerwat Żródliska Jasiołki i podmokłe tereny przez które prowadzi dłuuuuga kładka. Dalej miało być już z górki... bo dojechaliśmy do Kanasiówki, najwyższej górki na naszej trasie. Na mapie piękny zjazd, około 10 km zielonym szlakiem do asfaltu. O jakie to by było kurwa piękne jakby było prawdą... Ile tam wkurwienia było to szok! Jeszcze jazdy po drzewach nie uskuteczniałem. Bo jak można nazwać szlak na którym co parę metrów leżą większe i mniejsze drzewa? Były głosy żeby usunąć brzozę z trasy CK w Rzeszowie, przy tych drzewach to ta brzoza to był patyk:) Ale wracając do szlaku... ja rozumiem że to szlak pieszy ale nawet idąc z buta bym się tam owkurwiał! Tyle o tym szlaku bo szkoda nerwów! NIE POLECAM! Jak już się dotyraliśmy do asfaltu prowadzącego do Moszczańca to już mieliśmy dość:)
Szukanie sklepu
W Moszczańcu odzyskaliśmy trochę sił psychicznych jadąc parę kilometrów po asfalcie. Dowiadujemy się że w nie ma tu sklepu a wody zostało już mało. Pokierowano nas do Wisłoka Wielkiego. Tam był sklep. Stwerdziliśmy że jeżeli kupimy wodę to jedziemy dalej, jak nie to asfalt do auta. Jadąc po wodę po lewej widać było pasmo Bukowicy wraz z nadajnikiem na Tokarni... nasz cel:) Po posiedzeniu pod sklepem plecaki przybrały na wadze ale chociaż mieliśmy wszystko czego nam potrzeba... no może trochę czasu mało przez zachodem bo była już 18.
Pasmo Bukowicy
Wróciliśmy się do Wisłoka Wielkiego skąd prowadzi żółty szlak na Tokarnie. Początek fajny chociaż łamie mi się uchwyt do GoPro na kierownicy... potem trochę przestrzelamy szlak ale padło hasło "Skoro jedzie ci się dobrze znaczy się że zboczyłeś że szlaku" i tak było:) Dalej wertepy jak na poligonie dla czołgów, kałuże i większość prowadzenie roweru... Nie będę opisywać tego szlaku ale na rower nie polecam, tylko na dojście na pasmo:) Z samej Tokarni rezygnujemy bo na pasmo docieramy koło 19 a przed nami około 6/7 kilometrów po lesie. Szkoda bo Tokarnia jest odkrytą górką i jedyną na naszej trasie z której byłyby jakieś widoki.
Pod Tokarnią
Wiatraki pod Bukowskiem (?)
Samo pasmo Bukowicy jest zajebiste na rower. Innego słowa nie znajdę:) Na początku szeroka droga przechodząca w zajebisty singiel. Kręty urozmaicony z długimi zjazdami i podjazdami. Non stop w siodle. W pewnym momencie jakieś 50 metrów przed nami drogę przeskakuje wielki łoś, przeskakuje... dosłownie... bo nad szlakiem zawisł w powietrzu na konkretnej wysokości:) Pod sam koniec z racji że zaczęło się ściemniać jazda zaczęła sprawiać coraz mniej frajdy i myśleliśmy już o tym żeby jak najszybciej wyjechać już z tego lasu. Udaje nam się to koło 21. Chwilowa przerwa, żarcie, zakładanie latarek i kurtek. Przed nami powrót do auta...
Powrót
Pod wyciągiem w Puławach zaczynała się trasa powrotu. Przed nami kilka kilometrów zjazdu. najpierw szuter wzdłuż trasy narciarskiej i górnego parkingu. Potem szybki zjazd asfaltem do doliny Wisłoka. Od rzeki trochę ciągnęło więc było zimno... a buty po wcześniejszych akcjach z rzeczkami i błotem mokre :)
Byliśy już trochę wykatowani, mieliśmy czas więc wracaliśmy spokojnie. Powrót głównie asfaltem z małymi odcinkami terenowymi przez małe wzniesienia.
Jechaliśmy przez Wisłoczek... non stop do góry:) Po skończeniu się asfaltu fajny szuter z dobrym zjazdem aż do wzniesienia o nazwie takim jak wieś:) Dalej długi zjazd krętą drogą polną z licznymi wybojami. Dojechaliśmy do Bałucianki. Pod górę rowery prowadziliśmy bo i tak prędkość jazdy była taka sama jak spaceru:) Po dojściu na Przymiarki zrobiliśmy chwilę relaksu. Od razu psychika się podbudowała gdy zobaczyliśmy Duklę i Cergową:) Wokół kosmos... Miliony gwiazd, ciepło, cisza, góry i światła Dukli w dole, no i ta myśl że już po podjazdach:) Dalej chwila szutrowego zjazdu, dość krętego i dojeżdżamy do Lubatowej. Asfaltem przez Jasionkę i Cergową (wieś) dojeżdżamy do Dukli i samochodu. Dokładnie o 23.58:)
Sam powrót do Rzeszowa to była masakra, tak zmęczony autem nigdy nie jechałem. Po ogarnięciu syfu i wyciąganiu kleszcza z rana kładę się spać o 4 :)
Nie opisałem tu wszystkiego, a działo się sporo:) Trasa wykatowała konkretnie. Niby 100km ale stówa stówie nie równa... Było zajebiście, pomimo masakrycznego zmęczenia. Chociaż więcej się na takie coś nie porwę, nie było nawet czasu na fotki:) Nie o to chodzi by się katować, a tak wyglądała droga od Puław właśnie. Jechałem już tylko z tego względu bo MUSIAŁEM dotrzeć do auta:) Pomimo kilku strat (uchwyt gopro i statyw - bo w domu się okazało że i on się posypał) nasze rowery dzielnie wytrzymały tę masakrę:) Mój do tej pory czeka na umycie bo powrocie nie miałem mocy o tym myśleć nawet.
W Beskid Niski na bank wrócę. Podoba mi się tu bardziej niż w Bieszczadach chociażby - nie tylko o góry się rozchodzi, te kościółki, krzyże itd jest klimat. Super góry na rower i w niedalekiej odległości. Muszę zaliczyć jeszcze raz pasmo Bukowicy, z siłami i zapasem czasowym.
P.S. Wielkie PROPSY dla Tomka że zgodził się na taką wyrypę i przejechał nią ze mną!
P.S. 2 Przewyższenie z mapy Bikmaps. Pewnie było większe. tak samo jak Bikmaps zaniżył dystans o 10km :)