Beskid Niski - Wyrypa

Sobota, 19 maja 2012 · Komentarze(6)
Trasę tej wyrypy (bo wycieczką tego nie nazwę:)) planowałem kilka tygodni temu. Jako że zaczynam powoli poznawać nowe tereny dalej od Rzeszowa to zaplanowałem kilka tras w niedalekiej odległości od miasta. Założenie proste: Jak najmniej asfaltem i ruchliwymi drogami.
Dlaczego Beskid Niski? Byłem tam dosłownie ze dwa razy latem i spodobała mi się ta pustka, cisza i masa różnych opcji na rower. Zimą byłem też na Cergowej i postanowiłem objechać ją latem, rowerem:) Ale wracając do wyrypy. Plan był taki by objechać najciekawsze tereny w niedalekiej okolicy Dukli i żeby oprócz walorów turystycznych były ciekawe rowerowo:) Na wyjazd ustawiłem się z Tomkiem

Dzień przed miałem problemy z rowerem. Po umyciu łańcucha dziad dostał takiego luzu że zaczął skakać po kasecie. Ja nie wiem, zawsze jak gdzieś jadę to musi się coś wydarzyć przed. Prawa Murphiego działają! Za naprawę roweru dziękuję Pawłowi bo bym pojechał do dupy a nie w góry. Łańcuch wymieniony zębatki po szlifowaniu ładnie go przyjęły:) Po uporaniu się z rowerem pakowanie całego ekwipunku. Pomyślałem tam jest dzicz. Trzeba brać wszystko co potrzebne na cały dzień. Po spakowaniu jedna myśl "ojajebie jakie to ciężkie" no ale jak się chce żryć to trzeba to ze sobą brać. Chociaż zawsze jest opcja upolować jakiego odyńca we lesie.

Wyjazd.... Pobudka 5 rano, na termometrze koło 3 stopni. To ja na narty czy na rower jadę? Szama spakowanie roweru na dach i po Tomka. Wszystkie bajeczki że spalanie z rowerami na dachu rośnie do spalania jak w TIRach to sobie można o kant dupy rozbić. Około 0.5l/100km wzrostu spalania to był max. Oczywiście jak się pędzi grubo ponad 100 to jasne że mogą się robić wiry w baku:) I to pewnie wtedy sprzyja spadaniu rowerów z dachu, bo o tym też się oczytałem:) Trzeba się postarać żeby potem zbierać rower z asfaltu:)

Dojeżdżamy trochę po 7 rano. Duża zatoczka dla TIRów chyba, można śmiało zostawić auto za darmoszkę i nie na dziko w rowie. Po przebraniu się, ogarnięciu sprzętu itd w drogę... Jest godzina 8:) Postaram się pisać chronologicznie i etapami:) Mapa jest na dole wpisu.

Cergowa
Ruszamy z parkingu, jakieś 200 metrów i potem na mostek nad Jasiołką. Potem wbijamy się na niebieski szlak gminny do Złotej Studzienki. Początkowo trawą, ledwo widoczną ścieżynką a potem mokrym szlakiem z mokrymi liśćmi. Planując Cergową wiedziałem że nie ma opcji tam dużo jechać dopóki nie dojdzie się do grzbietu :) Czasami było stromo ale w końcu jest grzbiet. Tam już sucho i przyczepnie:) Na młynku spokojnie do góry czasem schodząc z roweru gdy jakiś korzeń wytrąci z równowagi. Po szlaku przechadzają się salamandry plamiste, wokoło pachnie czochem i jest prze zielono... KLASA!!! Bez większych przygód docieramy na wierzchołek z krzyżem.


Krzyż na najwyższym wierzchołku Cergowej

Na krzyżu znajduje się schowek z zeszytem:) Można poczytać tam ciekawe wpisy od osób odwiedzających górę:) Wiedziałem że to tam jest ale zapomniałem zabrać czegoś do pisania:/ Następnym razem!


Jedna ze stron:)

Z Cergowej zjeżdżaliśmy żółtym szlakiem gminnym. Przedobry, zróżnicowany zjazd. W dalszej części trochę rozjeżdżony przez maszyny pracujące w lesie. W niektórych miejscach dość stromo i raz leciałem przez kierownicę kontrolnie:) Było tam wszystko. Wąskie single, szerokie drogi, dziury, błoto, przejazdy przez rzeczkę, stromizny, pod koniec szuter. Dojeżdżamy do Zawadki Rymanowskiej. To już nie Dukla :) Obok stary drewniany kościół, stare chaty, mnóstwo kapliczek, krzyży, pasących się krów... MISTRZOSTWO!


Trochę już za Zawadką.

Piotruś
Jako że na mapie poziomice odstraszały postanowiłem pojechać jakąś leśną drogą zboczami Piotrusia. A tam panie...! Złamliwszy zakaz przekraczania szlabanu do lasu wjechaliśmy na istną autostradę leśną. Infrastruktura dookoła niszczy nie jedną obwodnicę czy tam autostradę :) Droga pokryta była mikro kamieniami. Fajnie się tym darło. Na początku trochę w górę trochę w dół ale bez większych stromizn. Pod koniec drogi nachylenie było dość konkretne i zjeżdżaliśmy ostrymi zakrętami po tych niestabilnych kamieniach. W kilku momentach trzeba było się podeprzeć żeby nie zrobić sobie pilingu twarzy i omijać pracujących na środku drogi leśników żeby nie wpierdzielić się w traktor pojawiający się zaraz za zakrętem:)


Po wyjeździe z lasu takie oto widoki:)


Taka była nawierzchnia

Przed i za Jaśliskami
Do Jaślisk jedziemy asfaltem. Mijamy Daliową z ciekawą cerkwią i wbijamy się do Jaślisk. Ostatni sklep o którym mamy pojęcie że jest:) Czekolada z promocji za pół ceny z datą ważności dopiero do lutego i izotoniki za 1.60:) Pod sklepem ławeczka a obok latara dla klientów.


Na zdrawie!

Jaśliska jak szybko się zaczęły tak szybko się skończyły :) Zabytkowa zabudowa w centrum plus niszczejący kościół robią wrażenie.


Kościół w Jaśliskach

Dalej jedziemy już w kierunku granicy i niebieskiego szlaku prowadzącego wzdłuż niej. Po chwili droga asfaltowa robi się coraz bardziej dziurawa by później już prowadziła pięknym szutrem:) Po drodze zagęszczenie krzyży i kapliczek rośnie. Mijamy stare PGRy i hektary łąk. Po chwili ukazują się tabliczki od niebieskiego szlaku granicznego.

Granica, Jasiel i zielony szlak...
Skręcamy w lewo na kolejną drogę z zakazem ruchu i o nawierzchni takiej jak ta na zboczach Piotrusia. Po lewej mijamy Rezerwat Kamień nad Jaśliskami. Po paru km droga przeobraża się w zwykłego singla na którym czasem trzeba było prowadzić rower. Na szczęście nie długo to trwało i po chwili osiągamy granicę:)


Szlak graniczny

Raz już jechałem wzdłuż granicy, w Bieszczadach na Okrąglik. Jazda takimi pasmami to coś najlepszego, małe różnice poziomów i małe nachylenia pozwalały na prawie ciągłą jazdę. Zero błota i trochę kamieni. Niektóre zjazdy były długie i szybki... KLASA!


Szczątkowe widoki z pasma granicznego. Ta górka to już Słowacja

Po drodze już o niczym innym nie myślę niż o jedzeniu:) A miejsce na szamę dopiero w Jasielu. Droga granicą to nie tylko las, w pewnym momencie wypadamy na jakąś polanę w środku lasu. Wielka przestrzeń i gdzieniegdzie szczątkowe widoki na pasmo Vihorlatu.


Polanka

Do Jasiela prowadzi bardzo ciekawy zjazd na którym można śmiało zapierdzielać nie znając podłoża. Sam Jasiel robi wrażenie... Środek lasu, pustka, ruiny domów, kapliczki, krzyże opisane po łemkowsku, kwitnące drzewa owocowe i super droga przez środek wsi:)


Ruiny


Landszafcik

Docieramy pod pomnik WOP-istów. Tam wielki ruch i ogólnie jacyś ludzie po paru godzinach totalnego bezludzia:) Odbywał się tam rajd z UR i była też grupa rowerowa. Chwilę po naszym przyjeździe wszyscy się zmyli:) W Jasielu rozkładamy kuchnię:) Zabrałem turystyczną kuchenkę na której ogarniamy jakiś obiad:)


...a nie jakieś kanapeczki!


Szamka

Po jakiejś godzinie czilautu pora się ruszyć. Po takiej dawce żarcia ciężko mi było się ruszyć co zostało skwitowane przez zdziadziałego sakwiarza (zdziadziałego mentalnie a nie wiekiem) "Trzeba było sobie motorynkę kupić". Myślę sobie a weź się pierdziel gościu i ruszyliśmy dalej chociaż miałem ochotę mu coś odpowiedzieć ale przeszło:) Wg. mapy powrót na granicę i dojazd na Kanasiówkę wyglądał na prowadzenie roweru... ale o dziwo cały podjazd przejechaliśmy na rowerach. Po drodze mijamy Rezerwat Żródliska Jasiołki i podmokłe tereny przez które prowadzi dłuuuuga kładka. Dalej miało być już z górki... bo dojechaliśmy do Kanasiówki, najwyższej górki na naszej trasie. Na mapie piękny zjazd, około 10 km zielonym szlakiem do asfaltu. O jakie to by było kurwa piękne jakby było prawdą... Ile tam wkurwienia było to szok! Jeszcze jazdy po drzewach nie uskuteczniałem. Bo jak można nazwać szlak na którym co parę metrów leżą większe i mniejsze drzewa? Były głosy żeby usunąć brzozę z trasy CK w Rzeszowie, przy tych drzewach to ta brzoza to był patyk:) Ale wracając do szlaku... ja rozumiem że to szlak pieszy ale nawet idąc z buta bym się tam owkurwiał! Tyle o tym szlaku bo szkoda nerwów! NIE POLECAM! Jak już się dotyraliśmy do asfaltu prowadzącego do Moszczańca to już mieliśmy dość:)

Szukanie sklepu
W Moszczańcu odzyskaliśmy trochę sił psychicznych jadąc parę kilometrów po asfalcie. Dowiadujemy się że w nie ma tu sklepu a wody zostało już mało. Pokierowano nas do Wisłoka Wielkiego. Tam był sklep. Stwerdziliśmy że jeżeli kupimy wodę to jedziemy dalej, jak nie to asfalt do auta. Jadąc po wodę po lewej widać było pasmo Bukowicy wraz z nadajnikiem na Tokarni... nasz cel:) Po posiedzeniu pod sklepem plecaki przybrały na wadze ale chociaż mieliśmy wszystko czego nam potrzeba... no może trochę czasu mało przez zachodem bo była już 18.

Pasmo Bukowicy
Wróciliśmy się do Wisłoka Wielkiego skąd prowadzi żółty szlak na Tokarnie. Początek fajny chociaż łamie mi się uchwyt do GoPro na kierownicy... potem trochę przestrzelamy szlak ale padło hasło "Skoro jedzie ci się dobrze znaczy się że zboczyłeś że szlaku" i tak było:) Dalej wertepy jak na poligonie dla czołgów, kałuże i większość prowadzenie roweru... Nie będę opisywać tego szlaku ale na rower nie polecam, tylko na dojście na pasmo:) Z samej Tokarni rezygnujemy bo na pasmo docieramy koło 19 a przed nami około 6/7 kilometrów po lesie. Szkoda bo Tokarnia jest odkrytą górką i jedyną na naszej trasie z której byłyby jakieś widoki.


Pod Tokarnią


Wiatraki pod Bukowskiem (?)

Samo pasmo Bukowicy jest zajebiste na rower. Innego słowa nie znajdę:) Na początku szeroka droga przechodząca w zajebisty singiel. Kręty urozmaicony z długimi zjazdami i podjazdami. Non stop w siodle. W pewnym momencie jakieś 50 metrów przed nami drogę przeskakuje wielki łoś, przeskakuje... dosłownie... bo nad szlakiem zawisł w powietrzu na konkretnej wysokości:) Pod sam koniec z racji że zaczęło się ściemniać jazda zaczęła sprawiać coraz mniej frajdy i myśleliśmy już o tym żeby jak najszybciej wyjechać już z tego lasu. Udaje nam się to koło 21. Chwilowa przerwa, żarcie, zakładanie latarek i kurtek. Przed nami powrót do auta...

Powrót
Pod wyciągiem w Puławach zaczynała się trasa powrotu. Przed nami kilka kilometrów zjazdu. najpierw szuter wzdłuż trasy narciarskiej i górnego parkingu. Potem szybki zjazd asfaltem do doliny Wisłoka. Od rzeki trochę ciągnęło więc było zimno... a buty po wcześniejszych akcjach z rzeczkami i błotem mokre :)
Byliśy już trochę wykatowani, mieliśmy czas więc wracaliśmy spokojnie. Powrót głównie asfaltem z małymi odcinkami terenowymi przez małe wzniesienia.
Jechaliśmy przez Wisłoczek... non stop do góry:) Po skończeniu się asfaltu fajny szuter z dobrym zjazdem aż do wzniesienia o nazwie takim jak wieś:) Dalej długi zjazd krętą drogą polną z licznymi wybojami. Dojechaliśmy do Bałucianki. Pod górę rowery prowadziliśmy bo i tak prędkość jazdy była taka sama jak spaceru:) Po dojściu na Przymiarki zrobiliśmy chwilę relaksu. Od razu psychika się podbudowała gdy zobaczyliśmy Duklę i Cergową:) Wokół kosmos... Miliony gwiazd, ciepło, cisza, góry i światła Dukli w dole, no i ta myśl że już po podjazdach:) Dalej chwila szutrowego zjazdu, dość krętego i dojeżdżamy do Lubatowej. Asfaltem przez Jasionkę i Cergową (wieś) dojeżdżamy do Dukli i samochodu. Dokładnie o 23.58:)
Sam powrót do Rzeszowa to była masakra, tak zmęczony autem nigdy nie jechałem. Po ogarnięciu syfu i wyciąganiu kleszcza z rana kładę się spać o 4 :)


Nie opisałem tu wszystkiego, a działo się sporo:) Trasa wykatowała konkretnie. Niby 100km ale stówa stówie nie równa... Było zajebiście, pomimo masakrycznego zmęczenia. Chociaż więcej się na takie coś nie porwę, nie było nawet czasu na fotki:) Nie o to chodzi by się katować, a tak wyglądała droga od Puław właśnie. Jechałem już tylko z tego względu bo MUSIAŁEM dotrzeć do auta:) Pomimo kilku strat (uchwyt gopro i statyw - bo w domu się okazało że i on się posypał) nasze rowery dzielnie wytrzymały tę masakrę:) Mój do tej pory czeka na umycie bo powrocie nie miałem mocy o tym myśleć nawet.
W Beskid Niski na bank wrócę. Podoba mi się tu bardziej niż w Bieszczadach chociażby - nie tylko o góry się rozchodzi, te kościółki, krzyże itd jest klimat. Super góry na rower i w niedalekiej odległości. Muszę zaliczyć jeszcze raz pasmo Bukowicy, z siłami i zapasem czasowym.



P.S. Wielkie PROPSY dla Tomka że zgodził się na taką wyrypę i przejechał nią ze mną!

P.S. 2 Przewyższenie z mapy Bikmaps. Pewnie było większe. tak samo jak Bikmaps zaniżył dystans o 10km :)

Sokołów Małopolski nocą

Wtorek, 15 maja 2012 · Komentarze(1)
Wczoraj usłyszałem "Jeżeli pojedziemy nocą na rzeczkę do Zabratówki to będzie patologia". Ja bym powiedział inaczej: "Jak już jeżdżę nocami dłuższe trasy niż za dnia to to jest patologia!"

Dzień był zamulony z rana padało. Z rana pojechałem zakupić nową oponę na przód (padło na Kendę Nevegal 2.1) gdyż moja poprzednia została zdissowana kilka razy a i sama się tego domagała wyrzucając mnie z zakrętów :) Po zrobieniu około 15km po Rzeszowie nogi zaczęły dawać znać o sobie... słabo.

Z racji pogody i innych przesłanek padło na Sokołów Młp. Najpierw musiałem skoczyć na działkę i przy okazji przetestowałem uchwyty rowerowe na dachu auta, powinno być okej:) Potem po wysłuchaniu wykładu od jakiejś starszej pani na tematy miasta, straży miejskiej i tego jak się ludziom w dupie przewraca ruszyliśmy z Tomkiem trasą z ostatniego wypadu do Kolbuszowej. Do rozwidlenia szlaku zielonego i niebieskiego gdzieś w Borze Głogowskim jechaliśmy prawie identycznie jak ostatnio ale czasem gdzieś odbijaliśmy w nieznane by stało się znanym:) I w taki sposób znaleźliśmy ciekawe kręte drogi leśne, jakieś wzniesienia i ukryte trasy z hopkami :o!
Niebieski szlak do Sokołowa to prosta jak strzała droga leśna która w większości jest mega piaszczysta, uratowały nas chyba poranne opady bo tak to by się człowiek zakręcił. Ciekawe były też nowe drogi asfaltowe po środku lasu prowadzące nie wiadomo skąd dokąd :)
Dojechawszy do Sokołowa, wymarłego miasteczka w którym tylko w parku tętni życie szybkie zakupy i przerwa.


Pomnik w parku

Udało się zaobserwować klimat nocny takich miasteczek: melanż, awantura itd:)


Kościół w Sokołowie Młp.

Jako że dojazd do Sokołowa był szlakiem to było wszystko fajnie i bez mapy. Potem się zaczęła nocna jazda na orientację i zabawy z GPSem. Znaleźliśmy kilka fajnych leśnych dróg, jechaliśmy koło domów w strasznym lesie który potem na mapie z Endomondo okazał się tylko drzewami przy drodze :) Dalej to już pola, z lekkimi wzniesieniami i kończącymi się drogami polnymi. Po odnalezieniu konkretnej drogi wjechaliśmy do lasu którym darliśmy równo na południe nie patrząc na inne skręty i drogi odchodzące w bok:) Było fajnie ale łańcuch to dostał dobre baty. Z rana nie chciał w ogóle się zginać. W sumie woda plus piasek, tylko cementu brakuje żeby się zrobił beton:) Wyjechaliśmy z lasu bo zaczęły się drogi których już nie było na mapie:) Chwilę pokluczyliśy po Jasionce i dojechaliśmy do lotniska. Kilka fot:


Nowy terminal


Żurawie?:)

Następnie trzeba było znaleźć drogę leśną by objechać lotnisko. Po małych problemach dojechaliśmy do jakiegoś asfaltu prowadzącego do kładki nad autostradą. Czyli 2w1: Lotnisko ominięte i autostrada przekroczona! W Zaczerniu już z powodu braku sił i motywacji i późnej godziny obraliśmy najkrótszą znaną drogę (czyli krajową 9) do domu. Potem myjka na Warszawskiej (dość długo za 1zł działa - polecam:)), przejazd nocą przez miasto i dom.

Kolejny raz północ wykatowała. Może nie ma podjazdów ale piasek to rekompensuje. No ale wystarczy już tych północnych terenów. Kolejny raz to będzie za dnia i jakiś konkret. A teraz, jak pogoda pozwoli, czeka mnie konkretny wypad w wyższe tereny:) Do tego czasu rower pod ścianę plus mały serwis "odpiaszczający":)

Wpis u Tomka

P.S. 1000km w tym roku przekroczony. Jest szał... przez cały rok 2011 ledwo przekroczyłem 1500km :)

Zabratówka

Sobota, 12 maja 2012 · Komentarze(1)
Na dzisiejszy dzień były inne plany, dość ambitne:) No ale po przestudiowaniu wykresów z ICM stwierdziłem że nie ma co się pakować na całodniowe wycieczki. Na meteo zjazd temperaturowy w okolicach 14 był niezły... z 25 na 10 stopni pod wieczór.

Po burzy mózgów wraz z Tomkiem, padło na trasę dość krótką i bezpieczną w razie załamania pogody. Najpierw czerwonym szlakiem, potem las w Zabratówce, przepinka na niebieski i powrót do domu.

Na początku traski mały serwis rowerowy na środku ronda pod E.Leclerckiem, no ale fulle tak mają:D Potem czerwonym szlakiem lekko zmodyfikowanym po lesie Słocińskim. Nie do znudzenia są te single:) Dalej spod Magdalenki już czerwonym szlakiem do Handzlówki gdzie asfaltu przybyło przez ostatni rok:/ No ale po zjeździe do lasu już miałem mały przedsmak tego co czeka mnie dalej:) Trochę gliny trochę błota i wjazd do lasu między Zabratówką a Tarnawką.
W tym lesie znajduje się jedna z moich ulubionych wyryp przypadkowo odkryta z dwa lata temu:) Jest to długi zjazd, na początku dość szybki po leśnej drodze a potem przechodzący w drogę przecinającą wijącą się rzeczkę. Rzeczka jest płytka z twardym podłożem i można tam nieźle ponapierać!


Rower jeszcze czysty:)

Po krótkich poszukiwaniach znalazłem odpowiedni zjazd z asfaltu i ogień w dół. Porównując do tamtego roku droga była trochę bardziej rozjeżdżona ale jechało się mistrz. Potem kilka przejazdów przez rzeczkę, kilka fot (niestety ja nie mam:D), kilka razy rower się zanurzył do połowy koła i wyjazd z lasu:)


Rowery trochę już brudne.

Dalej krótki postój na łące, krótki serwis amora po spotkaniu z piachem i wodą, znów kilka zdjęć i niebieskim szlakiem w kierunku Rzeszowa.


Na ostatnim planie Wilcze.

Niebieski szlak w tym miejscu to morze asfaltu... po krótkim postoju w sklepie którego wystrój zatrzymał się z 30 lat temu zaczęła się psuć pogoda... Wiatr co raz silniejszy i oczywiście był to mordewind:/ Dojechaliśmy do szutrowego zjazdu którym podjeżdżaliśmy CK. Na krótkim singlu w lesie znów moja super opona 1.9 miała ochotę spotkać się z drzewem ale jakoś resztką równowagi wybiłem jej to z głowy... kurde chyba jednak trzeba zainwestować w coś przyczepnego. Dalej zjazd to na zmianę, kamienie, dziury, szuter albo wszystko na raz:) Pod koniec tego pięknego zjazdu Tomek łapie kapcia... Dziura na wylot w oponie i kolejne myśli o rzuceniu MTB. Po zmianie dętki okazało się że w oponie tkwi jakiś kawałek metalu i druga dętka w kosz:) Po uporaniu się z ogumieniem podjazd na Łany, gdzie się dało lasem wzdłuż drogi bo wiatr to już przesadzał a zrobiło się już przezimno. Kilka km asfaltem zjazd torem moto, myjka, dom.

Klip z tamtego roku pokazujący mniej więcej trasę. Na moim kanale jest też cała trasa przez rzeczkę:)
Wpis u Tomka

Północne rewiry

Czwartek, 10 maja 2012 · Komentarze(2)
Namówiłem Tomka na wypad w północe tereny od Rzeszowa. Dla człowieka który całe swoje życie spędził na płaskich terenach, jeżdżąc po piachu ta opcja była ciężkim powrotem do przeszłości:)... No ale pojechaliśmy. Najpierw Krakowska później gdzieś na północ ciekawym szutrem aż do Lipia i krajowej 9.
Wjazd do Boru - na zielony szlak. Po drodze mijamy pomnik wraz z grobami pomordowanych żydów.


Pomnik

I ogień w głąb puszczy:)


Takie widoki aż do zmierzchu:)

Jazda po lesie (płaskim dodam...) jest przemistrzowska... Piachów którymi mnie straszono było dosłownie z kilometr, a nawet dobrze że były bo chociaż coś ciekawego pod kołami z czym trochę trzeba było powalczyć.
Po kilkudziesięciu kilometrach dotarliśmy do cywilizacji. Myślałem że to już bliskie okolice Kolbuszowej (zmylił mnie pewien dom z sidingiem) więc na czilu pojechaliśmy na jakąś górkę (pewnie najwyższa w okolicy bo był masz telefoniczny:)) No ale widoków to tam nie było...
Dalej szlakiem przez Przewrotne. Krótki postój w sklepie, respect od sprzedawcy (pytał o dalszą trasę:)) i dalej...
Zrobiło się już ciemno i po wjechaniu w las pod koła wybiega mi jakiś spory pies, narobił mi dziad strachu bo nie dość że zobaczyłem go w ostatniej chwili to jeszcze miło nie szczekał...
W lesie jakieś bagna potem zgubiliśmy na chwilę szlak (a jak szlaku brak to zły znak) więc GPS włącz:) Szybka korekta i przez gęsty młodnik dosyć krętą drogą wyjeżdżamy z lasu.
Następnie kilka km asfaltu, już oświetlonego, wśród cywilizacji i ukazuje się nam piękna panorama Kolbuszowej.
W Kolbie przejeżdżamy przez Nil i fotka Kolbuszowskiego krokodyla.


Krokodyl Kolbuszowski

Rynek w remoncie więc nie ma co tam robić i jedziemy w kierunku Widełki (chyba). Mylą mi się drogi i przez przypadek trafiamy na singla wzdłuż Nilu... Nie taką temperaturę wzdłuż tej rzeki sobie wyobrażałem, widać to typowy polski Nil...
Przy Nilu nasze latarki trochę stresują schowanych w krzakach ziomali którzy przy techniawce chyba jedli jakieś zakazane rzeczy:) Dojeżdżamy do prawidłowej drogi by po chwili z niej zjechać na fajną drogę leśną. Tam już kończy się woda, siły i motywacja:)
Dalsza droga to nie warty opisu asfalt i droga krajowa.

P.S. Dawno nie jeździłem po północnych terenach, ostatnio w Borze (w lecie) jak na chwilę zatrzymałem się to momentalnie obsiadały mnie wszystkie rodzaje robactwa gryzącego. Teraz było bez tego całego dziadostwa które mnie zraziło do tych terenów ale stwierdziłem że jeszcze tam warto pojechać i już jakieś plany ku temu są:) Także do wszystkich którzy gardzą północą!!! - Nie lękajcie się, tam jest spoko...:)

Bez ciśnień

Sobota, 5 maja 2012 · Komentarze(3)
Bez większej zajawki trasa asfaltowa gdyż Tomek z którym byłem dalej katuje slickowego hardtaila z osprzętem typu Tourney :) Przy okazji przetestowałem Endomondo które dosyć dobrze się sprawdziło i wrzuca tracki samo na neta :)

Trasa na mapie.

Znane okolice.

Czwartek, 3 maja 2012 · Komentarze(0)
Bez większego pomysłu ruszyłem na znane okoliczne tereny. Najpierw wzdłuż Sikorskiego potem Spacerowa i trasą ostatniego kilometra CK Rzeszowskich do ul. Rodzinnej.


Rzeszów z podjazdu do ul.Rodzinnej

Z ul.Rodzinnej wjazd do pierwszego lasku na trasie CK. Pierwszy zakręt uślizg koła i pierwsza konkretniejsza gleba od dawien dawna:) Otrzepałem się z kurzu i błota i dalej w drogę :)


Taki tam mały wąwozik

Następnie ogień pod nadajnik. Po drodze walka z jakimś upierdliwym kundlem który dosyć groźnie mnie poganiał. Pod nadajnikiem relaks i potem dalej asfaltem w kierunku Chmielnika...
Nie wiem jak dokładnie szła trasa CK (już zapomniałem:)) ale znalazłem w lasku mega singla. W Chmielniku asfaltem do miejsca gdzie trasa Mega wspinała się na Magdalenkę. Zostało jeszcze dużo znaków a niektóre pilnują krowy:) Nie wiem czego ale jakoś nie ufam takim zwierzakom i omijam je szeroko:)


Patrz jaka franca!


Widzisz jak je?

Na górze pod nadajnik tam chwila oddechu i w dół czerwonym a następnie żółtym do Słociny.


Singiel na żółtym

Ten las na Słocinie to jedna z pierwszych miejscówek gdzie jeździłem na rowerze i nadal jazda tam sprawia frajdę :)