W poszukiwaniu tytułowego zjazdu ruszyłem czarnym szlakiem pod nadajnik na Matysówce. Tam chwilę posłuchałem sobie co się dzieje w mieście na PMR:) Same chłopy w dźwigach:) Dalej w kierunku Tyczyna. Tutaj kiedyś dawno na początku kariery rowerowej jeździłem fajnym zjazdem w lesie gdzie były takie bandy po dwóch stronach drogi. Znów nie znalazłem tego:) Ale znalazłem fajne polne drogi (które pamiętam z wtedy! Więc nie wiem gdzie mi ten zjazd zniknął), żółty szlak, i drogę którą jechałem kiedyś nocą. Droga ta wyróżnia się tym że leżą na niej przewielkie cegły:) Jazda po takim czymś jest dość niepewna:) Non stop wcina koło i na małej prędkości trzeba walczyć o utrzymanie w siodle. Dalej pojechałem sobie pod WSIZ w Kielni. Jakąś drogą przez pola, udało się coś nowego znaleźć:) Potem asfalt do Przylaska. W Przylasku niestandardowo, zamiast żółtym to jakąś inną ścieżką na wprost kończącą się nawet stromą ścianką. Potem morze asfaltu, nie chciało mi się katować w ten upalny dzień:) Był plan zjechać do Lubeni jakąś drogą polną ale jak szybko się zaczęła tak wywiozła mnie do asfaltu za 200m :) Szybkim zjazdem pod kościół, potem do Babicy pod wyciąg. Próbowałem podjechać traskę pod wyciągiem ale pod sam koniec, chwilę przed wypłaszczeniem zamuliło mnie w błocie i tyle z jazdy:) Sam się dziwiłem że przy takim upale było błoto ale w sumie wczoraj w nocy na południu od Rzeszowa były burze. Na górze wyciągu obsiadła mnie jakaś wielka plaga much. Jakieś dziwne latają teraz, takie małe z długimi skrzydełkami i ciężko je wyciągnąć spod włosów na łapach:) Następnie w dół. Sam zjazd czarnym szlakiem to klasyk:) Jak on mi się podoba. Szkoda że te schodki, dziury w ścieżce nie ciągną się dłużej tylko z 20m. Poezja zjazd. Dalej już spokojnie asfaltem do Rzeszowa gdyż groziła mi jazda na najmniejszej zębatce z przodu. Rozwarstwiła mi się linka i trzymała przerzutkę dwoma niteczkami:)
W filmiku zjazd obok stoku w Babicy. Standardowo polecam 720p:)
Z serii "nowe tereny":) Pogoda w ubiegłym tygodniu była jaka była... każdy widział. Więc nie chcąc pchać się w tereny typu Jamna itp. postawiliśmy z Tomkiem na bliższe tereny i głównie takie po za lasem.
Padło na Chełm, Bardo i Rezerwat Herby. Jako że taka trasa byłaby krótka dołożyłem od siebie Dział nad Gogołowem:)
Spakowaliśmy się do żaby koło 8:30 i w drogę. Na krajówce był jakiś wypadek... z udziałem rowerzysty:/ Więc trochę wyjazd z Rzeszowa nam zajął... W korku stało też kilka innych samochodów z rowerami na dachu, pewnie jechali na CK w Jaśle:)
Dojechaliśmy do Wielopola Skrzyńskiego (stąd mieliśmy startować) i po krótkiej ogarniawce, smarowaniu się jakimś hardkorowym pestycydem na kleszcze, ruszyliśmy w kierunku terenu!
Na sam początek od razu w dupę dał podjazd asfaltowy. Po chwili asfalt się skończył i dojechaliśmy do nawierzchni która królowała tego dnia: piękne szuterki wśród pól:)
Żeby nie było nudno już pierwsza fotka. Góra Chełm już się pokazała:)
Wykorzystując ładną pogodę zabrałem ze sobą swoją lunetę do aparatu która wzbudziła u Tomka małe zdziwienie:)
Dalej ruszyliśmy ku głazowi o nazwie Dudniacz. Specjalnie włączyłem GPS żeby jej nie przeoczyć gdyż myśleliśmy że będzie to coś w stylu bliskiej Rzeszowa skały w Rezerwacie Mójka:) Gdy GPS wskazał że jesteśmy w pobliżu na środku drogi szutrowej ukazała nam się płaska skała o średnicy 2m... trochę poszydziliśmy że to nie może być to, i że chyba byśmy się nieźle przejechali jakbyśmy sobie obrali taki cel jadąc z Rzeszowa:D Po chwili w lewo odbijała ścieżka ku właściwej skale :) Robi wrażenie jak na taki pojedynczy okaz.
Dudniacz w całej okazałości. Tu można poczytać trochę lokalnych guseł o tym dziwolągu:)
Widok z góry
Przemierzając kolejne kilometry świetnym szutrem jeden z naszych rowerów zaczął popiskiwać więc zrobiliśmy krótką przerwę na serwis. Warunkiem postoju miała być miejscówka z widokami... Długo nie musieliśmy czekać :)
Chełm coraz bliżej. Dalej na prawo Pasmo Klonowej Góry.
Po środku wyróżniająca się Cergowa
I "mały" zoom :) Po lewej Kamień nad Jaśliskami koło którego jechaliśmy niebieskim szlakiem kilka tygodni temu.
Jeżeli się dobrze przypatrzeć po prawej stronie zdjęcia widać zarys Łopennika w Bieszczadach.
Po serwisie i fotkach przed nami był tylko fajny zjazd szutrowy który kończył jazdę po lajtowym terenie. Wjechaliśmy do Parku Krajobrazowego i żółtym szlakiem zaczęliśmy iść w kierunku szczytu Chełma. Słowo "iść" jest tu dość ważne gdyż rzeczki płynące po szlaku, wyrobiły rynnę na środku drogi i ciężko było jechać krawędzią drogi by nie wjechać do zasyfionej rynienki:) Na szczęście podejście było krótkie i po chwili znaleźliśmy się w pobliżu szczytu. Po zlokalizowaniu najwyższego punktu zawróciliśmy na szlak i zaczęła się jazda:) Przeorany przez wodę, lekko zasyfiony szlak był dość wymagający przy zjeździe ale zabawa była niezła. Po krótkiej zabawie na zjeździe przyszło nam się zmierzyć z Bardem. Końcówka podjazdu była hardkorowa;) Sytuacja podobna jak na Chełmie, przeorany szlak, stromo, mokro, kamienie - prowadzenie, krótkie na szczęście:)
Pod Bardem
Polanka pod szczytem
Na górze spotykają się ze sobą trzy szlaki, my dalej trzymaliśmy się żółtego który prowadził grzbietem po krętym singielku.
Ciężki wybór:)
Dalej nasz szlak prowadził już tylko w dół... szybka jazda bo kamieniach, patykach i czasem paprociach sięgających metra:) Zjazd zaliczony do tych dających frajdę i zachęcający do eksplorowania tych terenów w przyszłości...:) Po wyjechaniu z lasu w Hucie Gogołowskiej tereny jak z Beskidu Niskiego - łaki, cisza, lasy... perfekt! Zrobiliśmy sobie przerwę w tych okolicznościach, w lokalnym fanzonie przy sklepie, po czym ruszyliśmy trochę nawiązując do żółtego szlaku gdyż jego prawidłowy przebieg dawał wiele do życzenia;) Gdy już do niego wróciliśmy przeprowadził nas przez jakąś łąkę, czyjeś podwórko i fajny podjazd w lesie (który oczywiście fajnie by się jechało w drugą stronę). No nic... pomyśleliśmy że pewnie będzie jakiś spoko zjazd jak już wyjedziemy, niestety, znakarze kazali nam jechać asfaltem... takiego wała! Wyręczyliśmy ich i znaleźliśmy sobie rekompensujący zjazd w lesie:) Kolejny dobry do kolekcji. Wylądowaliśmy w Gogołowie, wioski znanej z wyciągu narciarskiego, kościółka drewnianego, drzewodludów i przeszerokich panoram!!! Trochę nas wysterowali bo wyasfaltowali przestromy podjazd pod górną stację wyciągu ale im wybaczę za widoki:)
Kościół w Gogołowie
Bociek
Stok w Strzyżowie sfotografowany z miejsca obok stoku w Gogołowie:)
Tam byliśmy
Brama Frysztacka, W tle Strzyżów wraz ze stokiem, po prawej Pasmo Jazowej wraz z Herbami
Gogołów
Bełczi:) Inne kundle powinny się od niego uczyć! Na rowerzystów się nie szczeka!
W tle Beskid Niski (rejony Wątkowej)
Krzyż na Liwoczu, tego dnia ścigali się tam CykloKarpatowicze
Nie wiem czy dobrze rozpracowałem symulację ale jak się dobrze przypatrzeć to widać nadajnik na Jaworzynie Krynickiej:)
A tutaj w tle mamy najwyższe szczyty Beskidu Sądeckiego w tym Radziejową
Drzewolud:)
Jego ziomki
Stok narciarski w Gogołowie
Sucha Góra
Zoom:)
Zrobiłem panoramę z tamtego miejsca ale nie umiem wrzucić linka do dużej rozdzielczości. Więc tutaj jest odnośnik do niej na Picassie gdzie można kliknąć lupę i przybliżyć
Tyle fotek z Działu (albo Dziołu, taką pisownię widziałem). Dalej poniósł nas zjazd szutrowy do Frysztaka. Szybki dłuuuuuuugi :) Zrekompensowało to hardkorowy podjazd na Dział:) Miejscówka została okrzyknięta mianem epickiej i godnej powrotu... Na prawdę polecam każdego kto lubi widoki i niezbyt hardkorowe tereny leśne i błotne:)
We Frysztaku przerwa na Pepsiurę i podłączamy się pod zielony szlak. Nie zawiódł nas i ładnie poprowadził przez las szeroką trochę rozjechaną przez leśny sprzęt drogą. Udało nam się ją trochę skrócić i zjechaliśmy do Stępiny. Z czego słynie miejscowość każdy wie:)
A no z tego:)
Było nawet otwarte ale nie chciało nam się włazić do środka... pomknęliśmy ku lasom:) Dorwaliśmy niebieski szlak prowadzący grzbietem jakiegoś wzniesienia. Znów szutry, pola i widoki... prędkość i kamienie... Extreme Style uchwyt na GPS się poddał w tym terenie, upierdzielił się przy korzeniu :) Już drugi raz się posypał od nowości... a pierwszym razem nawet nie na rowerze! :D
Niebieski szlak, jest tym samym niebieskim prowadzącym przez Herby i Pasmo Jazowej. Skierowaliśmy się w ten nieznajomy teren zaciekawieni gdyż większość rowerzystów uważa go za przedobry do MTB. Początek trochę zniechęcił, strome podejście na którym naniesione było multum patyków, liści. Wszystko po ostatnich opadach. Przyzwyczajeni i doświadczeni w brnięciu w podobne dziadostwo ostro ruszyliśmy ku skałkom. Czasami stromizna była iście wysokogórska:) Ale w końcu jest! Grzbiet! Tutaj zrozumiałem że należy się temu miejscu szacun :) Ostre single, kamienie, strome zbocza pasma... ideał! Gdzieniegdzie rower trzeba było wpychać ale w takim terenie wybaczam:)
Skałki porozrzucane w lesie
Na górze największej z nich
Ścianka
Skałka
Kolejna do kolekcji:)
Przejazd wspaniałym rezerwatem zwięczył zjazd przeszybkim i krętym szutrem w kierunku Markuszowej. Kurcze ja tu wrócę! Całe pasmo musi zostać przejechane:)
Dalej nic nie znaczący asfalt w kierunku drogi powiatowej w której odbiliśmy na pola prowadzące nas do auta. Nie zaskoczę pisząc że większość trasy to szuter z małym wyjątkiem w postaci lasu który trochę postraszył nas gdyż w połowie zaczął przypominać Jamną:) Po kilku dobrych km zrozumieliśmy skąd wzięła się nazwa WIELOPOLE Skrzyńskie:) Chyba już nie muszę tłumaczyć do jakich wniosków doszliśmy:)
Tutaj wycieczka już się prawie kończy ale nie byłoby to dziwne gdyby coś się nie przydarzyło w jej trakcie? Nie może być tak że wycieczka kończy się beż żadnej przygody? A no nie może :) Kurde, nie uwierzyłem sam w to gdy stojąc w pokrzywach wysokości roweru słyszałem auta jeżdżące po Wielopolu a nie mogłem się ruszyć dalej gdyż każdy metr w przód dawał przyrost krzakom o kilka cm! Masakra! Na sam koniec droga która miała nas doprowadzić do centrum wsi stała się zakrzaczonym polem kończącym się lasem z jakimś mega rowem:) Kolejny w karierze odwrót i szukanie nowej drogi:) Na szczęście nie było daleko ale pokrzywy swoją robotę zrobiły:)
Mocno skatowani słońcem dotarliśmy do centrum, spakowaliśmy sprzęt i mega zadowoleni ruszyliśmy w dom:)
Filmik z trasy, kilka ciekawszych momentów:) Koniecznie HD 720p!
Mapa w niektórych miejscach wyznaczona na pałę i stąd różnica w km:)
Od niedzieli wybierałem się coś pojeździć. Padało non stop:/ Dzisiaj z rana było w porządku to wybrałem się na lokalne miejscówki coś pokręcić po błocie:) Zaduch straszny, wilgoć masakryczna... Na ul. Sikorskiego mało nie szedłem z zadyszki a jak napędziłem się za jakimś dostawczakiem na skrzyżowaniu z ul. Robotniczą to już czarne plamy widziałem:) Potem pokręciłem się w okolicy ul. Rodzinnej znów testując ustawienie GoPro. Film poniżej, nie jest źle.. ale jeszcze jakoś dam wyżej kamerę:) Przy wyjeździe pod nadajnik włączyła mi się kleszczofobia. Jednego znalazłem więc w porę dostał strzała... już mi zajawka zeszła na jazdę bo więcej oglądania nóg po każdej przejechanej łące niż jazdy. Drugi przypałętał się jak szukałem nowej traski w rejonie żółtego szlaku dookoła Rzeszowa. Odechciało mi się jeździć bo widać że taka pogoda sprzyja wysypom tego gówna. Jeszcze na zjeździe do Tyczyna ostro pogoniły mnie dwa kundle, niezbyt przyjazne. Ja piermandole co za dzień.
Z serii "poznaj Podkarpacie szlakami PTTK". Dawno tak uwalony do domu nie dotarłem, a wchodząc do domu powiedziałem że jak nie znajdę żadnego kleszcza na sobie to będzie święto lasu. Na szczęście nic się nie przypałętało a wycieczka wyglądała tak... Z racji "kibicowania" w piątek jakoś słabo byłem przekonany do rowerowania ale pozbierałem się na 10 z kawałkiem. Trasa miała przebiegać na północ co trochę mi nie leżało bo miałem zajawkę na jakieś górki. No ale wieczorne i poranne deszcze skutecznie zabłociły lasy więc podjazdy byłyby masakrą. Ustawiłem się z Tomkiem pod Realem. Już jadąc na ustawkę wiedziałem że to nie ten dzień, duszno i jakoś dziwnie. Pojechaliśmy katowaną kilka razy trasą do Boru koło Głogowa. Nie tylko mi w ten dzień jakoś słabo się żyło:) Na trasie nic nowego po za tym że było dużo kałuż które omijałem slalomem nie chcąc się uwalić z samego początku. Z ciekawostek popatrzyliśmy sobie na cud techniki jakim jest nasza nowa autostrada. Nasypy wyglądają jak ser szwajcarski i można popatrzeć sobie na każdą warstwę budowanej drogi.
Opady deszczu zrobiły swoje. Ale czy tak powinno być?:)
W samym Borze przy pierwszym z przystanków dotarło do mnie że to już będzie chyba ostatnia wyprawa w ten teren. Dlaczego? Bo jak się na chwile stanie to za chwilę zlatują się wszystkie możliwe insekty z okolicy. Pchają się wszędzie a tu brakuje rąk do odganiania. Założyłem na mostek uchwyt na telefon by mieć cały czas podgląd na mapę w TrekBuddym. Już teraz napiszę że przetrwał całą trasę i nic nie urwało chociaż telepało nim na wszystkie strony:) Co do piachu, z którego znany jest Bór, to po deszczu był trochę bardziej zdatny do jazdy:) Po drodze zwiesiliśmy się na jedynym ciekawym zjeździe jaki tam jest możliwy na krótką lekcję MTB:)
Lekcja pierwsza: Puść heble!
Dalej nudno, płasko, niestabilnie i czasem tylko odbijamy w las w ścieżki których nie widzieliśmy na innych jazdach a prowadzi tamtędy szlak. Fajne urozmaicenie, było kręto wąsko i twardo pod kołami:)
Od linijki!
Po wyjechaniu na asfalt znaleźliśmy pomnik którego nie zlokalizowałem w nocy
Poświęcony ofiarom NKWD
W Sokołowie Milka z Pepsi i od tego momentu podróż w nieznane. Trochę to podniosło zajawkę i chęci do jazdy:) W oddali było widać nawet jakieś wzniesienia... ale to ściema jakaś była się okazało:) Na początku trochę asfaltu ale potem znany z Boru piach! Ja pier! Ale na szczęście nie w lesie i krótko, uff. Po chwili wjechaliśmy na asfalt prowadzący do lasu. Zajawka znów wzrosła bo wjazd do lasu prowadził fajnym singlem ale niestety krótkim. Co do singli to było ich tam setki! Ale trzymaliśmy się szlaku bo nie chciało nam się błądzić. Jeżeli ktoś ma mapę turystyczną może zauważyć że szlak w rejonie potoku Krzywy nie biegnie po żadnej ścieżce... po prostu jest poprowadzony na przełaj. Dojechaliśmy do tego miejsca i to co zobaczyłem mnie przeraziło. Krzaki, młodniki poprzecinane rowami z wodą, siatki metalowe, tysiące much!!! Jakaś paranoja i dramat. Najpierw próbowaliśmy ominąć to dziadostwo ale wpakowaliśmy się w gorszy syf, potem zaczęliśmy przedzierać się przez polanki usłane krzakami. Jeszcze ciul z tymi krzakami, ale jak doszły jakieś kujące krzaki, oset to mnie kurwica brała. A szliśmy zgodnie ze szlakiem!!! Przebrnęliśmy przez pierwszą polankę Natury 2000 z dyrektywą siedliskową kleszcza. Otrzepałem się ze wszelkiego robactwa i pojechaliśmy kawałkiem szlaku który wyglądał w miarę normalnie. Za chwilę szlak odbił i co? I znów polanka... gorsza! Zdjęcie pokaże najlepiej:)
Tym razem Tomek torował drogę. Ja to robiłem na tamtej polance:)
Przedarliśmy się, myśleliśmy że to koniec... ale szlak prowadził nas prosto w najgęstszy młodnik jaki w życiu widziałem. Nie wciśniesz palca. Postanowiliśmy to ominąć na pałę wzdłuż tej polanki. Po paruset metrach przeprawy po lesie, nie po drodze... lesie, dojechaliśmy do jakiejś drogi. GPS potwierdził że jest okej i że damy radę tym objechać syf. Udało się! Jechaliśmy wzdłuż tego młodnika a to co było w nim w środku może tylko być naszym domysłem jak zobaczyliśmy wybiegające w jego okolicy stado lisów (było ich około 7-8). Po paru km normalnej, zabłoconej drogi dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego do Julina.
Pałacyk myśliwski w Julinie.
W Julinie na ławce zrobiliśmy krótką przerwę. Po ruszeniu niebieski szlak skręcał w kolejne paryje a my przeskoczyliśmy na zielony. Gdyby nie GPS znów byłoby błądzenie bo oznaczony jest fatalnie. Jedyny plus że poprowadzony jest dość ciekawie. Szutry po polach, lasy setkami dróg, i drogi polne. Opłacało się tędy jechać:) Gdzieś w okolicach Czarnej szlak prowadzi już asfaltem (w ten dzień mokrym, nam udało się uniknąć deszczu chociaż lekko kropiło). Do Łańcuta wjeżdżaliśmy od nieznanej mi strony lecz przez górkę z fajnym widokiem na miasto.
Łańcut
W Łańcucie trochę padało i były różne plany jak wrócić ale w czasie gdy szamaliśmy kebsa rozpogodziło się i postanowiliśmy kontynuować trasę przez Magdalenkę. Po drodze przejechaliśmy obok starej strzelnicy z której rozpościera się fajny widoczek.
Widoczek.
Dopiero w tym miejscu poczuliśmy na sobie wcześniejsze opady:) Trawa mokra a błoto na drogach zaraz lądowało na nas. Sen o nie upierdzieleniu się mijał z każdym metrem. Pojechaliśmy mało znaną mi trasą na grzbiet Magdalenki. Długi szutrowy podjazd dał w dupę a na górze już ledwo łapałem oddech:) Niby ponad 90km po płaskim ale jednak kręcenie po piachu jest mega męczące. Z Magdalenki zjechaliśmy czerwonym (najwolniejszy zjazd życia w tym miejscu:)) omijając kałuże i nie łapiąc zbyt wiele oblepiającego błota. Potem skręciliśmy do lasu Słocińskiego gdzie już kompletnie upierdzieliliśmy się. Błoto było masakryczne:) Już po tym nie kombinowaliśmy tylko najszybszą drogą po asfalcie dojechaliśmy na myjkę a potem do domów. Dobrze że tak zrobiliśmy bo chwilę po powrocie nad Rzeszowem przeszła konkret ulewa:) Uff
Małe podsumowanie: Dość północy na długi czas! Tyle!:)
We wtorek rano dostałem nowy uchwyt do GoPro (szelki na klatę), no ale cały czas padał deszcz. Dopiero dzisiaj się uspokoiło i można było coś potestować:) Wybrałem kilka zjazdów w okolicy na których można przycisnąć i fajnie się pobawić. Był to zjazd do Tyczyna z Matysówki w pobliżu żółtego szlaku, zjazd do Chmielnika znany z CK, kawałek żółtego szlaku w lesie na Słocinie, czarny szlak z Matysówki do Zalesia i tor moto do ulicy Spacerowej. Temperatura wiosenna (14 stopni!) a wszędzie mega błoto i walka z przednim kołem:) Udało mi się nie wyłazanić ani razu ale uślizgi były konkretne a błoto fruwało ze wszystkich stron:) Niestety jak to przy pierwszym razie źle ustawiłem uchwyt i nagrywałem to co się dzieje bezpośrednio przed przednim kołem:/ Jednak w domu to sobie można sprawdzać... Ale test to test, już wiem jak ustawiać kamerę na przyszłość. Mimo tego że ręce śmiesznie wystają z boku kadru, myślę że to jedno z najlepszych ujęć do kręcenia z GoPro na rowerze. Wielkim plusem jest też to że kamera nie trzęsie się tak jak na kierownicy lub na kasku. Dłuższa jazda z kamerą na głowie też do zbyt przyjemnych nie należy:) A tak po za tym przekręciłem mostek z ujemnego na pierwotne ustawienie i o wiele lepiej się teraz siedzi:) Jakoś lepiej na zjazdach a podjazdy dalej dobrze się czesze. Na liczniku ponad 1500km. Coś koło tego ile zrobiłem przez cały 2011:)
Film złożyłem chociaż ujęcie kiepskie... no ale mały podgląd jest. Polecam HD 720p
Z racji padaki pogodowej (typowe na czerwiec 15 st i wiatr) tej soboty nie było żadnych podbojów nowych terenów:) W głowie mam kilka tras do przejechania i kilka ratunkowych:) Jedną z nich jest przejechanie całego żółtego szlaku dookoła Rzeszowa. Plan ten ma około 3 lat ale nigdy się za to nie zabrałem. Tutaj jest dość odshoolowy opis tego szlaku -> Strona PTTK Rzeszów. Szlak był kilka razy zmieniany odkąd powstał ten opis.
Ustawiłem się z Tomkiem o 9 w rejonie ul. Rejtana. Na sam początek mimo wczesnej pobudki humor poprawiła mi pewna pani która trochę skróciła sobie zawracanie na jednym ze skrzyżowań, efekt:
Można i tak?:)
Ruszyliśmy w kierunku Słocińskiej. Szlak wg opisu startuje w rejonie Cienistej ale po mieście nie będę jechać specjalnie by tam zacząć:) Słocińska wystarczy. Ogólnie plan był trzymać się idealnie szlaku i zbaczać tylko w razie jakiegoś syfu itd. Pierwszy ciekawy odcinek to las w Słocinie. Pod górkę w dół, dużo jarów, singli, ciekawych zjazdów i trochę błota:) Dobra zabawa na jednej z moich ulubionych miejscówek w okolicy. Co mnie zaskoczyło to to że znaki szlaku są wyraźnie odmalowywane niedawno. Ktoś się za to wziął, fajnie:) Dalej trochę asfaltu w kierunku Matysówki... Wiało konkretnie, ale to dobrze bo ubrałem się jak na jesień i wiatr trochę chłodził:) Z Matysówki szlak prowadzi przez las do Tyczyna. Jechałem nim parę dni temu i już byłem przygotowany na dobrą jazdę. Wjazd do lasu, szybki singiel, trochę po polach a potem wzdłuż głębokiego jaru ze sporą przepaścią. Jak Tomek zobaczył koło czego jechał kiedyś nocą to był trochę zdziwiony:) Następnie ledwo widoczną drogą przez łąkę dojechaliśmy do lasku przez który jechaliśmy CK 2012. Tym razem chciałem w końcu podjechać podjazd zwany "Rabarbarem":) Na CK prowadziłem, kilka dni wcześniej w połowie nie dałem rady ale teraz się udało. Uda paliły a na górze mało nie wyplułem płuc. Dobijający podjazd którego nachylenie rośnie pod sam koniec:) Po paruset metrach kolejnych singielków szlak wychodzi z lasu i przed nami kolejny zjazd. Ciekawy. Trochę w ciemno się jedzie. Trawa po kierownicę a co się dzieje pod kołami to zagadka. Ale puściliśmy te heble i ogień w dół:) Ja miałem długie spodnie to pokrzywy mnie nie poparzyły... inni nie mieli tego komfortu:) Na dole chwilę wydzieraliśmy trawę, kłosy i inne części łąki z kierownicy i napędu:) Kolejnym odcinkiem jest trochę nudny przejazd asfaltem przez Tyczyn (w którym zastanawialiśmy się czego rabarbar to rabarbar (ktoś wie?)) i podjazd pod Dalnicę. Nudno, z wiatrem i przed samym Przylaskiem trochę szutru. W Przylasku szlak skręca pod źródełko. Tam tankowanie bukłaków plus sprawdziłem jak to się jeździ na fullu w terenie... Miło jest, do pozycji trochę musiałbym się przekonać ale pewnie bym miał większą zajawkę z jazdy:) Do asfaltu dojeżdżamy krótkim singlem przechodzącym w szuter. Dalej męcząca jazda wierzchem górek i męczący wiatr boczny. Nienawidzę! Na szczęście to tylko kilka km. Potem skręt w kierunku Zarzecza i fajne widoki na Rzeszów. Zgodnie z opisem szlaku faktycznie widać zalew:)
Pod kominem widać zaporę. Niestety nie miałem 500mm tylko 135mm:/
Zjazd do Zarzecza mimo że czasem zakrzaczony to dość szybki, kręty i prowadził w pewnego rodzaju wąwozie. Pod koniec tylko asfalt. W samym Zarzeczu przeskoczyliśmy na drugą stronę Wisłoka remontowaną kładką i kilkanaście metrów trzeba było pojechać krajówką. Po chwili szlak skręca w prawo na czyjeś podwórko i do fajnego wąwozu ze starymi drzewami po bokach. Podjazd po lekkim błocie i dość stromy po chwili przechodzi w zjazd. A skoro był to wąwóz to na jednym z zakrętów dało się fajnie wjechać na prędkości na ścianę i trochę wykorzystać ten profil:) Dalej trochę jazdy na orientację wzdłuż pól na których polował Żbik :D Oczywiście nie był to prawdziwy Żbik ale z racji że plątały się po polach to wszystkie koty wyskakujące potem na trasie przed koło zostały nazywane Żbikami:) Po chwili dobiliśmy do asfaltu prowadzącego na moją "ulubioną" górkę czyli Grochowiczną.
Kościół w Lubeni
Grochowiczną wjechaliśmy szerokim szutrem dochodzącym do czarnego szlaku a potem tym samym szutrem szybko w dół. Jazda na pełnej i na jednym z zakrętów ledwo wydało:) Kawałek za składem drewna szlak skręca pod kątem 180st w las. Tam to chyba dawno nikt nie chodził ale o dziwo znaki odmalowane. Zjazd prowadzi drogą na której rosną już metrowe drzewa ale czasami też miłą ścieżką. Tomek był chyba zadwolony że odkrył kolejną stronę Grochowicznej:) Ja tu jechałem kiedyś ale pamiętam że trochę pobłądziłem i było parę innych przygód. Teraz też obyło się z jedną małą przygodą. Po zjeździe chciałem wrzucić na młynek gdyż zaczynał się podjazd za rzeczką a tu dziwny luz. Grochowiczna odpłaciła się za moje słowa o niej. Urwała mi linkę od przerzutki. Na szczęście Tomek wozi ze sobą (z jakiego powodu?:)) masę części zamiennych i narzędzi. Szybka wymiana i do góry. Przez las potem po ledwo widocznej ścieżce przez łakę prosto do Mogielnicy i sklepu:)
Szutry Fasolowej
Dalej szlak prowadzi przez nieznajome mi tereny więc nie będę się rozpisywać :) Dla mnie to niezbadane miejsca jak te z okolic Przemyśla i Dukli. Po drodze utkwił mi w pamięci zjazd spod krzyża milenijnego przez las (po wąskiej dróżce pomiędzy koleinami po traktorach plus dużo błota), trochę błądzenia, jeżdżenia przez czyjeś podwórka (nie ma omijania asfaltem:D) i dłuuugi podjazd pod wzgórze nad Błędową Zgłobieńską. Fajnie byłoby to zjechać, parę km dobrej polnej drogi aczkowiek mało nachylonej.
Widok z końca podjazdu
Następnie jechaliśmy szybkim szutrem do krajowej 4. Trasa identyczna jak na tej wycieczce Południe Północ. W lesie znów jechaliśmy po swojemu bo oznakowanie to jakaś prehistoria:) Nie ma a jak już jest pojawia się w najmniej spodziewanym momencie. Przejeżdżamy też przez teren autostrady, chłopy robią na pełnej aż się kurzy!
MadMax!
Dopiero w lesie za Braktowicami zaczynamy jechać zgodnie ze szlakiem po ubitych piachach i przez młody las sosnowy. Widoków brak ale drzewka w równych odstępach robią wrażenie i nie czuję się jak w zwykłym lesie ;) Dopiero końcówka trochę przypomina o tym że jednak jest normalnie bo trochę prowadzimy przez syf aż dojechaliśmy do kopalni piachu. Tutaj podejmujemy decyzję że spadamy do domu bo Tomek ma mało czasu. Plan objechania żółtego znowu aktualny:) Wbijamy na drogę prowadzącą do Braktowic i opuszczamy niniejszym szlak. Tak mnie wytelepało na niej że pod koniec miałem już skurcze w dłoniach. Masakra jakaś, Raidon nie daje rady, trzeba go zalać olejem:) Z Bratkowic wracamy ekspresowym tempem z mocnym wiatrem w plecy, aż miło się jechało po asfalcie w takich warunkach. Raz, dwa i Rzeszów. Na Warszawskiej myjka i dom.
Polecam traskę bo jest naprawdę zróżnicowana i daje w kość. Po drodze mija się wiele ciekawych miejsc i wszystkie rodzaje terenu w naszej okolicy:) W niektórych miejscach przydaje się GPS z mapami turystycznymi ale da się pojechać to na orientację. Jak coś można trochę odczytać z mapki.
Z braku pomysłów, ucieczki od nauki i mając w świadomości że jutro ma się popsuć pogoda wybrałem się pojeździć po okolicy. Plan był taki by nie wozić się asfaltami i gdzie się da szukać nowych ścieżek:) Oczywiście pomógł mi w tym TrekBuddy który nie raz ratował 4 litery w nocy lub w całkowicie nieznajomych terenach:)
Najpierw w kierunku ulicy Spacerowej. Pod górkę torem moto do Rodzinnej. Tam standardowo: lasek znany z CK... ale trochę skróciłem wyjazd pod górkę bo tam dalej więcej pchania niż jazdy. Przy wyjeździe z lasu jest fajna ścianka z singlem do poćwiczenia ostrych stromych zjazdów :) Dziś nie chciałem tego ruszać bo Brunox dostał się na tarczę i hamowanie miałem zerowe. Za nadajnikiem pojechałem na jeden z ciekawszych singli w okolicy czyli żółty szlak do Tyczyna. Zjazdy, podjazdy, trawersy, krzaki, trawsko po szyję i jakaś kałuża po środku która nigdy nie wysycha:)
Żółty raz
I żółty dwa. Ten rów po lewej jest dość wysoki:) z ponad 5m mu daję a jedzie się blisko przepaści.
Za Tyczynem chciałem znaleźć widniejącą na mapie drogę polną ale wpierdzieliłem się jak to zawsze w trawę po szyje, pokrzywy badyle i siedlisko kleszczy wielkości muchy. Jednego w porę wychwyciłem jak szukał miejsca do zakotwiczenia i dostał pstrzyczka... Potem okazało się że skręciłem o jedną drogę za późno, ale będę już wiedział na przyszłość gdzie się nie pchać.
Po prawej ledwo widoczny kościół w Borku Starym:)
Dalej podjazd pod przylasek polnymi drogami i wzdłuż leśniczówki do asfaltu. Zaraz przy pierwszym szlabanie z lewej wjazd do lasu i przypadkowo odnajduję fajną drogę:) Wzdłuż niej między drzewami, slalomem ciągnie się fajny singiel. Cały czas w dół na dobrej prędkości czasami po kamieniach i schodkach z nich ułożonych. Przyświecała mi zasada ""puśćżeteheble!"" :) Dalej asfalt z przysiółka OKOP do jakiejś znów wyczajonej na mapie drogi polnej. Tutaj na zmianę, raz czysto raz trawa po kierownicę. Potem zjazd jak ostatnio w Przemyślu:) Serpentynka po polach na pełnym ogniu:) Kolejny dobra dróżka odnaleziona, certyfikat jest!.
Widoczek gdzieś w połowie zjazdu
W Starszydlu trochę asfaltu i chwila postoju na fotkę starego kościoła
Drewniany kościół w Straszydlu
Dalej wyczaiłem na mapie jakiś podjazd. Był. Bardzo spoko. Szkoda że nim nie zjeżdżałem bo byłoby miło :) piękna długa polna droga pilnowana przez krowę:) Na górze asfalt i wyłoniło się pasmo Wilczego.
Wilcze
Za leśniczówką na górce są dwie drogi na pasmo Wilczego. Jedna po lewej prosta jak strzała druga po prawej jest długa i wije się wzdłuż jakiegoś potoku. Szutrowa droga mistrz! Na początku szybki zjazd potem podjazd po jakiś płytach i znów zjazd aż do asfaltu i żółtego szlaku. Żółty szlak jest ogólnie znany więc co tu pisać. W stronę Rzeszowa szybko i po miłym szutrze, a po lewej pojawiające się pasmo Suchej Góry.
Pasmo Suchej Góry
Ogólnie dawno nie jechałem łącznikiem żółtego szlaku z czarnym.Dojeżdżam a tam syf i multum okazji do urwania haka :) Jakaś wielka wycinka! Na początku da się jechać a potem się wkurzyłem i zjechałem w jakąś drogę leśną. Dobra decyzja bo kolejny super zjazd odnaleziony:) Pod koniec trochę zasyfiony ale docieram do czarnego szlaku.
Wycinka...
Czarnym pokierowałem się w kierunku stoku na którym jest wyciąg... Tutaj jechałem z raz i to do góry... w sumie to pchałem bo jest stromo... a zjazd? Ja pier! MIAZGA!:) Czysty, szybki, kręty singiel a pod koniec wyrwy, dziury, schodki i niezła stromizna. Chyba tylko dobry kawałek w plejerze nakręcił mnie do zjechania tego bo było dość ciężko. Jeszcze wpakowałem się w jakąś cięższą linie, mniej używaną i trochę zarośniętą. Polecam do treningów przed jakimiś hardkorowymi górami;) Dalej wjazd czarnym szlakiem na Grochowiczną. A tam już znanym zjazdem do Lutoryża szybko i bez większych przygód docieram do asfaltu.
Kolejna wycieczka typu "poznaj nowe tereny" :) Po poprzedniej sobocie kiedy to przejechałem jedną z najbardziej masakrujących tras jakie miałem okazję jechać teraz padło na Pogórze Przemyskie. Tym razem planowaniem trasy zajął się Tomek. Pojechał też z nami Paweł
Trasa na mapie wyglądała na dość długą i z racji na nieznajomość terenu nie wiedziałem czy damy radę całą przejechać:) Doświadczenie sprzed tygodnia robiło swoje, więc od razu stwierdziłem że w razie dramatu czasowego szybki powrót do auta bym znów nie musiał jechać po nocach utyrany.
Zapakowaliśmy żabę po 7 w Rzeszowie i byliśmy przed 9 pod cmentarzem w Przemyślu. Przemyśl przywitał mistrz pogodą na rower, koło 20st, zero wiatru i słońce:)
Czerwony szlak
Ruszyliśmy pod górkę serpentynką wzdłuż cmentarza w kierunku Kopca Tatarskiego i czerwonego szlaku prowadzącego do Birczy. Po drodze wyłaniała się fajna panoramka ładnie położonego Przemyśla. Dobra rozgrzewka dla nóg:)
Kopiec Tatarski - Trochę taka Rawka:)
Następnie minęliśmy górną stację wyciągu narciarskiego i tutaj wbiliśmy na szlak. Po chwili cywilizacja została za nami i dopadliśmy mistrzowski szuterek przez zbocze wzgórza Kruhel. Już na samym początku zjechaliśmy fajnym zjazdem w kierunku lasu Pikulickiego.
Widok na południe
Las Pikulicki
W lesie kilka podjazdów i zjazdów po nawierzchni raz szutrowej raz żwirowej która w niektórych miejscach rzucała jak piachy w Borze:) Po drodze żadnych widoków i ciekawych miejsc, sama czysta frajda z jazdy!:)
Podjazd na Szybienicę
Po dobrym szuterku przyszedł czas na zjazd na niebieski szlak. Jest to ten sam szlak który rozpoczyna się w Rzeszowie na osiedlu Biała:) Początek zachęcał i sprawiał wrażenie dobrego singla ale...
Niebieski szlak na rozwidleniu z czerwonym
No ale... jak to bywa w lasach początkowy fajny singiel przerodził się na usłany drzewami rozjechany szlak:) Na szczęście po chwili ten syf się skończył i mogliśmy drzeć pięknym błotnistym szlakiem w kierunku Szybienicy:) Po drodze było kilka zjazdów ale głównie się wspinaliśmy niewiele schodząc z rowerów.
Gdzieś w połowie podjazdu
Sama końcówka podjazdu była dość sztywna ale do podjechania na młynku. Po wyjechaniu z lasu tunelem z drzew, swoistymi drzwiami do lasu ukazał się taki o to widok!
Widok z Szybienicy, później tam podjeżdżaliśmy:)
I kolejny w stronę Ukrainy
Nasz szlak
Oczywiście wybraliśmy to miejsce na lekką przerwę i jakieś śniadanie. W tym miejscu już powoli zaczęły się obawy że będzie słabo przejechać całą zaplanowaną trasę:) Ale bez ciśnień, to miała być wycieczka bardziej turystyczna niż ogień i liczenie kilometrów w terenie...
Koniusza, Gruszowa, Huwniki
Zjazd z Szybienicy był przezajebisty! Słabo wyjeżdżoną drogą po łące na pełnej prędkości a dookoła kolorowo od kwiatków i przetrzeń... miazga! Dojechaliśmy do jakiś zabudowań i po lekkim błądzeniu trafiliśmy na hodowlę...
...saren?:)
W Koniuszy trochę musieliśmy przystopować Pawła na zjeździe bo się trochę zapędził i nie myślał się zatrzymać przy odpowiednim skręcie:) Odbiliśmy pod zabytkowy drewniany kościół z 1901 r. za którym czekał nas podjazd po łące z fotki powyżej:) Droga nie przetarta ale dobrze oznaczona na jakiś słupkach i ambonie myśliwskiej więc bez problemów wdrapaliśmy się na górę. Dało się jechać ale po trawsku po kolana :) Po przejechaniu krótkiego singla w lesie wyłonił się nasz nie tak odległy cel...
Kalwaria Pacławska. Widok z Gruszowej
Przejechaliśmy szybko małą Gruszową i kierunek na leśne wzniesienie Huwnicka. Na początku pojechaliśmy środkiem pola... była dobra droga ale szlak prowadził przy lesie jakimś syfem. Trochę nas to zgubiło ale w lesie zaliczyliśmy dobry zjazd po fajnych leśnych ścieżkach. Okazało się że zaczynamy się wracać... a obok jakieś jary, potoki i ogólnie zarośla po szyję... Znalazłem jakąś drogę prowadzącą w dobrym kierunku lecz po chwili okazała się zarośnięta kompletnie... Syf kiła i mogiła. GPS poratował sytuację i po walce z jakimiś ostrymi krzaczorami wyjechaliśmy (a będąc dokładnym wyszliśmy:D) na jakąś polankę. Tam dorwaliśmy jeden z bardziej szalonych zjazdów dnia:) Była to przejechana z raz droga przez jakiś traktor czy cokolwiek (miał misję chłop tycząc tę drogę) po wysokiej trawie. Pod spodem było twardo a pod koniec tej jazdy łąką wśród trawy sięgającej kierownicy wjechaliśmy na serpentynkowy zjazd drogą leśną:) Nie przejmując się zbytnio darłem w dół bez większego hamowania nie wiedząc co jest pod kołami:) Zjazd kończył się w Huwnikach gdzie dopadliśmy sklep w którym co niektórzy uzupełnili wysuszone bukłaki:)
Kalwaria Pacławska i Połoninki
Po uzupełnieniu zapasów ruszyliśmy asfaltem w kierunku podjazdu na Kalawrię. Ominęliśmy niebieski szlak bo na mapie wyglądał tak jakby to miała być prawdziwa Golgota:) Po przeprawie w bród przez Wiar zaczął się stromy szutrowy ale super widokowy podjazd. Miało nie być Golgoty a była:) Młynek przez dłuższy czas aż ukazał się upragniony widok:)
Wieżyczki
Masyw Suchego Obycza
Landszafcik...
Kawałek podjazdu
W Kalwarii długo nie zabalowaliśmy, koło Sanktuarium Męki Pańskiej same autokary, turyści i stragany z jakimś badziewiem.
Sankutarium
W Kalwarii jeden z fullów naszej ekipy się lekko rozkraczył więc konieczny był serwis:) Ale wśród takich widoków można robić postoje...
Po lewej kawałek Połoninek Kalwaryjskich - Żytne
Jadąc w kierunku Połoninek mijamy czterech rowerzystów a same Połoninki witają nas zakazem wjazdu i tabliczką "teren prywatny". Nosz kurde! a szlak dalej ładnie oznaczony i prowadzący piękną suchą drogą przez łąki... Jedziemy! Po drodze mijamy patrol SG, w końcu Ukraina kilometr od nas:) A dalej już dzicz i piękne widoki! Masakra nie do opisania a fotki tego nie oddają...
Ukraina:)
Też...
Połoninki Kalwaryjskie
Dalej niebieski szlak prowadził zjazdem po nawierzchni jak z fotki wyżej. Znów przestrzeń prędkość i widoczki. Niestety Tomek łapie kapcia na tym zjeździe i konieczny jest szybki serwis:) Po uporaniu się z dętką, myślami o rzuceniu MTB ruszyliśmy w kierunku wysiedlonej wsi Paportno w której znajduje się stary zniszczony cmentarz...
Groby wśród łąk
Niestety nie udało się odczytać dat z pomników, można zauważyć tylko pojedyncze słowa napisane Cyrylicą.
Suchy Obycz, Arłamów
Podjazd pod Suchy Obycz to stara zniszczona droga asfaltowa wśród lasu. Czasem i taki podjazd się przydaje na trochę relaksu od błota i wertepów:) Jednak był trochę zmulony i w ciszy wdrapywaliśmy się aż pod szczyt Suchego Obycza. Szlak nie biegnie przez sam wierzchołek lecz koło 100m od niego. Nie było żadnej ścieżki itd a że jest to szczyt zalesiony olaliśmy go i pokierowaliśmy się w kierunku Arłamowa. W Arłamowie przywitały nas Połoninki Arłamowskie z szeroką panoramą na Ukrainę. Za to nie przywitał nas hotel i ośrodek narciarski który chciałem zobaczyć bo...
Nie to nie... :)
Rozsiedliśmy się na placu koło drogi by wszamać coś na ciepło:)
Kuchnia na wzgórzu Wierch:)
Widoki z kuchni:)
Robota idzie z gazem...:)
Po obiedzie ruszyliśmy miłym zjazdem asfaltowym w kierunku pasma Jamnej
Odwrót spod Jamnej :)
Na Jamną z niebieskiego szlaku odbija szlak zieolony... Po przygodach z zielonym szlakiem w rejonie Kanasiówki w Beskidzie Niskim ten zachęcał do jazdy:)
Zielony szlak
O jakże by było miło gdyby po jakimś kilometrze nie zaczął się syf błoto po kolana i ogólna padaka:) Szlak zaczął przybierać taką formę:
Błoto... błoto i jeszcze więcej bagien...
Co najlepsze przed wjazdem do lasu z pięknego szutru była tabliczka prosząca o nie schodzenie ze szlaku, nie hałasowanie itd... Jak to się ma do tego że droga jest rozjechana przez ciężki sprzęt to nie wiem... patologia! Co do samego błota... myślę że w niektórych miejscach to ono tam jest non stop gdyż w kałużach życie rozwija się jak w stawach:)
Kijanek było tysiące:)
No nic.. brnęliśmy w ten syf, było trochę z górki ale dało się mniej więcej jechać... czasem po kałużach czasem po błocie a czasem bokiem żeby się nie utopić... Jakby tego było mało dwa razy zagrzmiało, ściemniło się i zaczął lać deszcz... Krótka ulewa którą przeczekaliśmy pod jakimś drzewem się skończyła ale morale spadły i postanowiliśmy spierdzielać do asfaltu jak Napoleon spod Moskwy. W sumie dochodziła 18 a my przejechaliśmy (haha) z 1/4 pasma Jamnej... W niektórych miejscach już nie myśląc logicznie tylko uciekając z tego syfu zdarzyło mi się zapaść po kolana w bagnie... gdyby nie rower to nie miałbym jak się "wyciągnąć":)
Powrót do Przemyśla
Po dotarciu na asfaltową drogę obraliśmy najkrótszy wariant powrotu... Asfalty był mokre i zrobiło się trochę zimno... Wróciliśmy się pod ośrodek w Arłamowie i następnie długim zjazdem stoczyliśmy się do Makowej gdzie deszczu to pewnie nie było bo wszędzie susza... No jak pech to pech:) Dalej przez Huwniki, serpentynkami do Aksmanic. W Kłokowicach dopadliśmy sklep w którym chyba kręcono Big Brothera bo kamer mieli więcej niż w hipermarkecie:) Dalej raz w słońcu raz w deszczu, przy zachodzącym słońcu i tęczy dotarabaniliśmy się do Przemyśla.
Tęcza nad Ukrainą:)
W Przemyślu trochę błądziliśmy szukając myjki samoobsługowej i dlatego przebieg różni się od tego na mapie. Mimo przygód na Jamnej w pełni zadowoleni z traski wyjechaliśmy z Przemyśla koło 21.
Pogórze Przemyskie się spodobało, dało w dupę i zachęciło do powrotów:) Następnym razem dokończymy to co nie zostało przejechane, czyli rejony Trójcy, Birczy i Krasiczyna.
Miało mnie nie być ale jednak wyszło tak że się pojawiłem:) Padł rekord: 173 uczestników. Dzisiaj nie było przebierania, jakiś akcji itd, ale masa odbywała się pod hasłem "Wyrwijkółko to nie stojak":) Także trochę nudnawo ale w taką pogodę i z tyloma ludźmi warto pojechać dla takiej idei. Za miesiąc będzie lepiej a 3 czerwca na Święcie Cyklicznym powinien być tłum!
Miało być lajtowo 50km do 22:00 max. Wyszło prawie 80. Dziś doszedłem do wniosku że jazda nocą jest z dupy. W nocy nie widziałbym masy boćkow w jednym miejscu na raz, Rzeszowa od nowej strony, kilku sztuk leśnej zwierzyny kilka metrów ode mnie albo Kasprzaka na drzewie:) Już nawet nie wspominam że nawet tereny mi się spodobały którymi jeździłem wiele razy ale nie wiedziałem nawet jak wyglądają dniem i ich nie ropoznawałem:D
Plan był objechać trochę górkami krajową 4 żeby dostać się do Trzciany i wbić się do lasu Mrowelskiego na żółty szlak. Jeździłem nim w przeszłości ale omijałem ten odcinek. Dziś znów potwierdziły się moje słowa że przebieg tego szlaku wygląda fajnie tylko na mapie a oznakowanie to chyba nigdy nie było odnawiane:) W samym lesie mega zamułka, nawet nie było walki z piaskiem. Po lesie biegały jakieś duże zwierzaki których za bardzo nie rozróżniam...:) Robota się robi.. autostrada wygląda w tym miejscu na gotową... montują ekrany. Potem dotarliśmy do Głogowa gdzie zrobiliśmy krótki czill. Następnie krajówka i bardzo dobrze znana przez Tomka trasa do Rzeszowa do Krakowskiej:)
Jestem z Rzeszowa. Tu mieszkam i jeżdżę. Rower dla mnie to jedna z kilku zajawek które spychają go często na dalszy plan jednak zawsze znajduje się chwila żeby coś pokręcić :)
Rower to też dla mnie główny środek transportu po mieście a także dzięki tej zajawce padł pomysł na pracę mgr w której wyznaczałem własny szlak w okolicach Rzeszowa :)
Miałem tu już kiedyś konto ale odechciało się pisać... Teraz na pewno nie będę wpisywać tu każdego dojazdu do sklepu, albo jakiejś krótkiej i bliskiej wycieczki lub innej bzdury, no chyba że coś się przydarzy godnego do opisania :)