...po czterech miesiącach przerwy! Nie wiem czy pisałem w poprzednich wpisach ale moim czasem wolnym na nowo zawładnęły rolki, więc rower poszedł w "małą" odstawkę:)
Ustawiłem się z Tomkiem na trasę którą poprowadził lajtowo, tak bym mógł sobie przypomnieć jak się jeździ. Na pierwszych kilkuset metrach musiałem się w ogóle przyzwyczaić do roweru bo teraz jeżdżę tylko miejskim.
Traska była krótka ale konkretna z jednym fajnym zjazdem polną drogą. Trochę mi się poprzypominały stare czasy nocnych jazd:)
Z nowości chciałbym napisać że Tomek mnie niszczy na zjazdach. Szybko mi znikało jego tylne światło z pola widzenia. Ale mogę się wytłumaczyć (hehe) nieznajomością terenu i słabą baterią w lampce.
...a teraz niebieski! Kolejny kolor szlaku do kolekcji tych, które pozbawiają zajawki do jeżdżenia w terenie. Jeszcze brakuje mi czerwonego i czarnego i będę mógł mieć zaliczoną olimpiadę MTB.
Co do samej traski. Po ostatnim niebieskim przez pasmo Jazowej teraz padło na niebieski przez Kruszelnicę i Piaskową. Wyjechałem z Tomkiem koło 11 z Rzeszowa i po 12 byliśmy w Dynowie. Pogoda w sam raz, nastawienie bojowe a trasa zachęcała mnie kilkoma jej walorami: -okolice Dynowa, które zawsze mi się podobały -ruiny cerkwi w Kotowie -test niebieskiego szlaku (na końcu opiszę po co ten test:) ) -dolina Sanu
Na szlaku znaleźliśmy się od razu po wyjechaniu z parkingu. Na sam początek ostry podjazd na końcu którego mogliśmy popodziwiać dolinę Sanu w której leży Dynów.
Dynów
Dynów Zoom
Dolina Sanu
Dalej ruszyliśmy bardziej płaską lecz budzącą obawy drogą polną. Do punktu widokowego szlak biegł fajną szutrówką. Potem już nie było różowo... tylko niebiesko - taki od dzisiaj jest kolor klęski. Droga którą biegł szlak już dawno została zapomniana. Jedzie się obok, polami, dziurami, młodnikami. Gdzieniegdzie jest okej ale czasem przejeżdża się przez niezłe krzaki. W kałużach pływają sobie zaskrońce a w niektórych chyba nie ma życia bo już są gęste i zielone po tak długim czasie. One chyba nigdy nie wysychają. W końcu jak udało nam się przebrnąć przez pierwszy las dojechaliśmy do pól - jazda na orientację. Gdy już dojeżdżaliśmy do utwardzonej drogi zobaczyłem orła cień. Orła którego wywinął jakieś 10m przed moim przednim kołem Tomek. Wyglądało to dość niebiesko. Ale że chłop nie jedną trasę na MTB widział i nie takie akcje miał to szybko się pozbierał i ruszyliśmy dalej.
Szuter dodał trochę pozytywnej energii po tym co widzieliśmy wcześniej.
Podkarpacie jest zajebiste:)
Trwało to jakieś 2km. Potem wjechaliśmy do lasu. Najpierw dosyć twardą i suchą drogą lecz po chwili zmieniła się w to co już do końca wyssało ze mnie energię. Panowie z kombajnów leśnych porobili sobie niezły poligon doświadczalny albo po prostu drewno z Przemyskiego jest tak zajebiste że zewsząd je chcą zrywać. Dramat nie drogi. Masakra. NIEBIESKO!
Cześć jestem Niebieski, znajdź mnie!
Znaleźliśmy jakąś drogę ucieczki w kierunku Przełęczy Kruszelnickiej. Nawet dobrym zjazdem spieprzyliśmy z tego gówna raz na zawsze. Asfaltem... ulga.
Jakieś urobisko przy wyjeździe z lasu.
Chcieliśmy spróbować pojechać do Kotowa. Ruiny kusiły. Lecz gdy odnaleźliśmy szlak to już definitywnie pogodziliśmy się z tym że dzisiaj robimy sobie powrót po asfalcie. Co zobaczyliśmy? Kolejną autostradę panów leśników.
Dalsza droga prowadziła czarnym szlakiem rowerowym. To była najlepsza część tej wycieczki. Fajne widoki, San, przejazdy wąskimi kładkami nad rzeką. Bardzo widziała mi się miejscowość Wybrzeże. Parking, sklep, miejscówka na grilla, wiaty, fajne zejście do wody.
Widok z wiaty
San
Wykorzystaliśmy trochę obecność nad rzeką i umyliśmy rowery śmierdzące starym błotem z niebieskiego szlaku.
Czarny szlak prowadzi też przez inne ciekawe miejsca np. rejon Sielnicy, wioski w której mógłbym się osiedlić na stałe:). Jechaliśmy tam jakąś mega pokręconą drogą na której musiał się odbywać niedawno jakiś rajd gdyż było na niej czarno od palonych gum. Widoki z górek na San były przednie a w tle było widać jakieś nieznajome górki.
Widoczek
Podkarpacie...
Jakieś dwa nadajniki... ktoś wie gdzie to może być?
Dalej jechaliśmy wzdłuż doliny Sanu. Czasami był asfalt czasami szuter ale ogólnie trasa zajebista.
San
Po 55km dociułaliśmy się do naszego parkingu i zakończyliśmy przygodę. Wnioski? -Nie chce mi się brodzić w takim gównie więcej. Trzeba planować trasy na pewnych szlakach -Znowu wskoczyła mi zajawka na szosę, w takimi terenie jak ten byłaby idealna! -Mam zajawkę na spływ kajakiem po Sanie:)
Mapka
Dlaczego chciałem przetestować niebieski szlak w tej okolicy? Bo MIAŁEM plan aby przejechać cały niebieski szlak od początku do końca z ominięciem BdPNu. Jest to drugi co do długości szlak turystyczny w Polsce. Jego przebieg można zobaczyć tu. Kusiło mnie to bardzo gdyż zapowiadała się ciekawa przygoda a szlak zaczyna się w Rzeszowie:) Myślałem że zajęło by to tydzień. Ale patrząc na to co się dzieje w okolicy Dynowa porzuciłem ten plan (nie tylko te okolice bo na innych odcinkach też nie jest wesoło). Nie chce mi się wkurzać a robić objazdy i kombinować to dla mnie już lekkie oszukaństwo i przejechanie alternatywy a nie szlaku:) No nic. Może ktoś inny spróbuje kto ma dużo czasu i jest odporny na takie krzaczory:)
Lepiej późno niż wcale - dobrze pasuje mi tu to powiedzenie:) Raz dlatego że przymierzałem się do takiej trasy chyba ze dwa lata, a dwa że w sobotę strasznie nie chciało mi się iść na rower to wymyśliłem że w niedzielę odrobię pańszczyznę:)
Ogólnie to upał... jest, pewnie teraz to był, ale pewnie i tak będzie znów. Wstawać się nie chciało bo mimo otwartych okien, balkonów spanie to był wyczyn tej nocy. Ale udało się, pozbierałem się na 12:D Dobra godzina na rower.
Trasa na jaką padło to znane każdemu Prządki, Królewska Góra, Pasmo Jazowej, Herby i coś po drugiej stronie Wysokiej Strzyżowskiej więc Brzeżanki i inne Kiczory.
Na parkingu w Czarnorzekach byłem przed 14. Chwilę ogarniawki i równo o drugiej start. Dobrze że czekają mnie lasy bo w ten upał ledwo da się funkcjonować.
Przez Prządki przeleciałem jak huragan. Byłem tam tyle razy że tylko kątem oka spoglądałem na skały a raczej skupiałem się na drodze. Prządki jechałem raz. Od drugiej strony i od tej co dziś podobało mi się bardziej. Cały czas da się jechać z małą walką pod koniec ale da się:) Ludzi trochę porozganiałem ale musiałem mieć prędkość na niektóre podjazdy:)
Za Prządkami zjazd czarnym do Odrzykonia. Kiedyś WPROWADZAŁEM tam rower. Więc przed wjazdem myślałem że będę go sprowadzać. Ale tam jest miazga:D Hardkory non stop. A ścianka pod koniec to nadaje się na Beskid:) Raz wjechałem między drzewa które były za wąskie na kierownic,ę a dwa razy zeskoczyłem z roweru gdyż bliżej mu było do pionu niż poziomu:) Zabawa konkretna:)
Pod zamkiem kilka fotek, kilka klipów do filmu i w drogę na niebieski szlak.
Zamek w Odrzykoniu
Jedna ze skał w Prządkach
Najpierw asfalt i potem się zaczęło:) Teren jak z Beskidu. Trochę prowadzenia bo jednak kryzys nie minął i musiałem się najpierw rozjeździć. Szlak jest przedobrze oznakowany i w dobrym stanie. Na szczycie Królewskiej Góry wpisuję się do zeszytu i zostawiam nieinteraktywnego linka do bloga:) A może ktoś zajrzy?:)
Szczyt jest 10m po lewej od roweru:)
Dziękuję było miło:)
Tag:)
Późniejsza droga zlewa mi się w całość. Mogę tylko napisać że byłem mega podjarany wyborem trasy i zaskoczony jej urozmaiceniem. Ścianki, szybkie przejazdy po wierzchu pasma, kamienie, korzenie, zakręty... najlepiej jak się łączy ze sobą kilka z tych cech:) Tak wygląda Pasmo Jazowej. Bajka.
W Rzepniku trochę relaksu... czyli asfalt. Na szybkim zjeździe dało się trochę ochłodzić ale nie było tak lekko:) Koło starego kościoła (byłej cerkwi?) w prawo i znów do góry. Rzepnik to dość ciekawa miejscowość, ta stara cerkiew obok której rośnie (chociaż wygląda jakby już miał dość) Dąb będący ciekawym pomnikiem przyrody, stary cmentarz, no i to położenie wśród lasów i górek:)
Samotny pomnik
Trochę asfaltu i cienia
Dalsza część niebieskiego szlaku jest nadal ciekawa. Między Łysą a Spaloną z małej polanki można dostrzec szczątkowe widoki na północ. Widać Łętownie, Wysoką Strzyżowską i... czerwony biurowiec na ul. Geodetów:) Zaskoczenie niezłe jak na taką odległość:) Jak składałem sprzęt obok mnie przejechała para rowerzystów. Coś nowego na szlakach niedalekich Rzeszowa:) Rzadko się kogoś spotyka.
Stawy w Dobrzechowie
Łętownia i kawałek stoku narciarskiego w Strzyżowie
Rzeszów
Mijały kolejne kilometry, szlak się nie nudził, a tu nagle gdy trochę się przerzedziło na południe zobaczyłem jakąś hardkorową burzę. Dalsza wycieczka pod znakiem zapytania. Nie chciało mi się moknąć ani też rezygnować w połowie. Przed wjazdem na Herby miałem podjąć decyzję.
Jak zatrzymałem się na szutrówce przed Herbami nad głową było widać zbijające się masy chmur. Ale po przekalkulowaniu wyszło że przejazd przez Herby to tylko 3km więc dużo mi to nie zajmie:)
Na Herbach też kiedyś byłem. Jechałem w odwrotnym kierunku. W tym na zachód więcej się jedzie, prowadziłem rower tylko pod tą największą skałę. Tam to trzeba być cyborgiem żeby wjechać. Same Herby to poezja:) Skały, raz w górę, raz w dół, singiel do którego nie da się przyczepić. A ostatni zjazd na który kiedyś kląłem prowadząc rower do góry da się ominąć drogą biegnącą 5m obok hehe. A nawet ta droga która kiedyś była zasyfiona dzisiaj była w niezłym stanie, pewnie wtedy deszcz ją przeorał.
Widok z końcówki zjazdu
Gdy już dotarłem do asfaltu i tak jechałem w kierunku sklepu okazało się że w bukłaku jest susza! 30 stopni, słońce, rower, wykatowany organizm a ja nie mam co pić... Sklepy pozamykane a ja zdycham. Już miałem wracać jak najszybciej do auta ale udało się. Groszek do 20! :) władowałem w siebie prawie 1,5L płynów na raz i w drogę. Chmury burzowe które tak straszyły rozdmuchały się i był relaks. W takim wypadku podjąłem decyzję żeby jechać na Kiczorę ale zrezygnowałem z Brzeżanki.
Zamiast główną drogą lecącą przez Wysoką Strzyżowską jechałem jakąś równoległą po drugiej stronie rzeczki. Trochę się zdziwiłem bo na początku była to droga szutrowa, co innego niż pokazywała mapa. No ale po chwili wjechałem na nowy asfalt. Co się okazało droga biegnąca w kierunku Kiczory nie była szutrowa tak jak to mapa pokazuje:/ No nic chociaż widoki ładne:)
Pasmo Jazowej raz
Pasmo Jazowej dwa
Przed samą Kiczorą trochę szutru i po chwili ostry długi podjazd fajną drogą leśną. Już trochę byłem słaby ale jechało się równo i fajnie. Po lekkim nieogarze z kierunkiem jazdy po chwili dojeżdżam do drogi z zielonym szlakiem. Miała mnie doprowadzić do czarnego który biegnie przez Kiczorę do Węglówki. Gdy dojechałem do skrzyżowania szlaków i zrobiłem sobie krótki postój nagle, tak z 30m obok mnie coś wstało z drogi i na pełnej wbiegło w krzaki. Zdążyłem to jeszcze zobaczyć i trochę mnie zamurowało. Takiego mruczka to ja jeszcze nie widziałem. Na początku trochę szok ale jak w domu popatrzyłem na fotki w necie, porównałem i mi wyszło że to Ryś! Potem jechałem obok miejsca w które skoczył i patrzyłem w krzaki czy go tam nie ma, nie skumałem że może wlazł na drzewo jak to kot bo jak uciekał to tylko sekundę go było słychać:) Musiał wleźć na drzewo kitiket skubany:)
Po przygodach z Podkarapckim Zoo ruszyłem na Kiczorę! Jamną mógłbym powiedzieć! Ale tam gnój, syf, kałuże i błoto. Nieumiejętnie zasypane gałęziami. Widać że ktoś z tym walczy bo porobione są odpływy z kałuż ale to nic nie daje. MASAKRATOR! Na szczęście to tylko niecały kilometr. Ufff. Dalej tylko szybki błotnisty zjazd który na mapie wyglądał groźniej:).
Po dojechaniu do asfaltu kierunek parking. Tam po krótkim namyślunku stwierdziłem że jadę obadać punkt widokowy za wyciągiem w Czarnorzekach. Widoczność była słaba ale przestrzeń i widok jest przezajebisty. Jeszcze tam wpadnę przy lepszej widoczności:) Po obadaniu miejscówki powrót na parking i koniec wycieczki.
Widok na Beskid Niski i Krosno
PS. Licznik wybił ponad 2000km w tym roku:)
PS 2. Fotki z obiektywu 500mm słabej jakości bo raz że nie miałem statywu a dwa że Picasa zjada jakość.
No w końcu jakiś udany dzień rowerowy:) Mimo dwóch dni po 3 godziny jazdy na rolkach, mimo rozjebki prawej ręki jechało się dziś fajnie. Wróciła moc, kondycha i zajawka na kręcenie.
Dzisiaj trochę wschodnich terenów! Koło 18:45 wyjechałem z Tomkiem spod zapory w kierunku Przylaska. Koło Żwirowni pełno ludzi, tłoczno i mało miejsca - jak najszybciej trzeba było to przebrnąć. Dalej asfalt i małe rozczarowanie... Na podjeździe do Przylaska asfalt podciągnięty aż do granicy miasta:/ Szkoda, kolejna droga której należy unikać. W samym lesie trochę na czuja pojechaliśmy jakąś drogą której w życiu nie jechałem. Spoko teren aż do skrzyżowania na którym żółty szlak odbija w prawo. Dalej polami do czarnego szlaku którym pojechaliśmy w kierunku Błażowej. Po drodze jakaś fotka bo wpis bez fotki wpisem jest ubogim:)
Wilcze w tle.
Niestety fotki robione telefonem gdyż w aparacie wtyk od USB postanowił się urwać i wpaść gdzieś do środka obudowy:) Czekam na jakiś magiczny czytnik kart za 8.99:)
Na czarnym szlaku standardzik chociaż serpentyna w lesie została chyba oczyszczona i trochę utwardzona. Pamiętam że kiedyś leżały tam setki badyli i innego ścierwa. Teraz jest dość przyjemnie i jechało się na pełnej. Na podjeździe moje nerwy testowała chmara bąków, nie powiem że dużo nie brakowało do ogólnego wkurwienia ale po przyśpieszeniu nawet trochę im dało się uciec. Już mnie ręka bolała od odganiania się od tego syfu. Następnym razem wezmę taką paletkę która razi owady:) Będzie ostry pogrom!
Z czarnego szlaku odbiliśmy w prawo za kapliczką tuż przed zjazdem do Błażowej. Nowość dla mnie ale też miłe zaskoczenie. Ładna droga polna, nie jakaś zarośnięta trawą, ciągnąca się długo grzbietem górki.
Zachód
Przed samym zjazdem jedno z wielu rozczarowań z powodu braku aparatu. Zachód był dziś mega dobry i słońce było widać aż do zniknięcia za górkami. Po zjeździe było jeszcze kilka fajnych akcji do sfotografowania:) Bocian-akrobata, Bizon jedzący zboże i inne takie.
Nie mogło też zabraknąć odwrotów z krzaczorów gdy nagle urywała się droga. Może to i lepiej gdyż znaleźliśmy zajebisty zjazd w rejonie przysiółka Bania w Straszydlu. Długa leśna droga z wybojami, czasem ostrymi momentami i dość ciasnymi zakrętami. Co prawda wpadliśmy bez zapowiedzi do kogoś na podjazd ale miła pani powiedziała że nic nie szkodzi i chciała nam nawet otwierać jakieś szlabany:)
W Straszydlu krótki postój w sklepie i długi podjazd asfaltem do Przylaska. Miała być szutrówka ale tu też dotarli panowie drogowcy z asfaltem. Co raz mniej szutrówek zostaje w okolicy:/ Z Przylaska zjechaliśmy drogą biegnącą koło leśniczówki. Fajny jest moment kiedy wyjeżdża się zza garbu i jedzie się w kierunku rozświetlonej doliny w której leży Rzeszów. Dobre ujęcie do jakiegoś filmu by tu było:) Sam zjazd dał nieźle popalić gdyż kolejny raz na nim tak mnie wytłukło że miałem skurcze w dłoniach:)
Powrót to już szybka akcja asfaltem przez Budziwój.
Pogoda dosyć jesienna nam się zrobiła i do 14 z minutami padało. Nie wyszedł żaden wyjazd w dalsze tereny ale trzeba było cokolwiek się poruszać.
Wybyłem przed 17 na ustawkę z Tomkiem. Plan był pojeździć po Grochowicznej i pokręcić jakieś filmy z jazdy błotnej. Klipów nie nagraliśmy żadnych ale za to pojechaliśmy jakąś nową dróżką wzdłuż tej szutrowej z Lutoryża. Potem pokręciliśmy się w pobliżu opuszczonego gospodarstwa. Tereny w rejonie potoku są na prawdę ciekawe. Można tam wytyczyć kilka ciekawych tras, ale na to trzeba czasu, poświęcenia i jeszcze raz pieniędzy:) Potem pojechaliśmy szukać jakiegoś posążka na środku byłego stawu. Trochę błądziliśmy i dopiero po chwili przypomniałem sobie że coś o tym jest wspomniane w opisie Żółtego Szlaku Dookoła Rzeszowa. Szybkie google, i już mniej więcej wiedzieliśmy gdzie szukać. Zostawiliśmy rowery i poszliśmy szukać stawów z buta. Po chwili błądzenia są... co najlepsze chwilę wcześniej jechaliśmy bardzo blisko nich:) Kilka fotek i poprzez błotne leśne drogi wyjechaliśmy z lasu. Krótka przerwa w sklepie i jakimiś polami do Rzeszowa.
Dzisiaj było jakoś bez sił i bez zajawki. Pod górkę jechałem z przymusu a z górki nie chciało mi się nawet dokręcać:)
Wróciłem z obozu. Trzy tygodnie bez roweru... I bez innych zajawek typowo ruchowych. Trochę pożeglowałem i pojeździłem na rowerze ale to nie taka dawka jaka pozwoliłaby utrzymać kondychę:)
W czasie gdy mnie nie było w Rzeszowie otwarto skatepark... Tyle lat na to czekałem wraz z innymi kumplami od rolek... Przemasakryczna miejscówka (chociaż nie ma rampy!), szkoda że tak późno ale i tak jest zajebiście:) No i właśnie o ten skatepark się rozchodzi... Jak na razie to mógłbym tam zamieszkać i jeździć i jeździć. Ciężko to pogodzić z innymi sprawami co dzisiaj pokazało mi dobitnie, ale o tym pod koniec:)
Z rana 3 godziny rolkowania bez przerwy, skatowało nogi strasznie... a wieczorem pomyślałem że warto wyskoczyć na rower. Od prawie miesiąca czytałem i słuchałem różnych legend o jakże ciemnej stronie Grochowicznej. Górka będąca mekką rzeszowskich rowerzystów podobno skrywa jakieś tajemne super zjazdy. W końcu chciałem to zobaczyć:)
Ustawiłem się z Tomkiem koło 18:30 pod Realem. Pojechaliśmy jakimiś dziwnymi drogami. Jakby ktoś mi kazał wrócić z nich do domu to bym błądził jak dziecko we mgle. Kilka momentów mnie zaskoczyło i jechało się spoko... chociaż sił mało. Poznałem tylko rejon krzyża w Niechobrzu i tyle... resztę mogę odczytać z Endomondo:) Dalej za krzyżem już znajome tereny... zbliżaliśmy się do G.R.O. Jej magiczna siła i czarne moce najpierw przebiły mi dętkę. Jakiś kolec z rośliny rosnącej tylko w tych rejonach znalazł się w mojej oponie. Szybka wymiana i... za szybkie ściąganie pompki z wentyla. Udało mi się wyciągnąć wentyl z dętki razem z pompką:) Cała operacja od nowa. Dobrze że wożę ze sobą dwie dętki, to jeszcze nauczka z czasów jak Tomek zrobił podobną akcję co ja, tylko że on nie oczyścił opony. Gówno się zdarza! Dalej to już całkiem nieznane mi tereny. Siła magii Grochowicznej osłabiła moc w mojej lampce, zakłóciła fale w telefonie co urwało nagrywanie trasy. Pamiętam jak przez mgłę fajny zjazd przez las po patykach, korzeniach rowach. Był też podjazd który miał mnie sprowadzić na ziemię ale oparłem się tej mocy nieziemskiej. Dalej to już znany szuter na szczyt skąd kolejny zjazd. Lepszy, szybszy, po prostu fajny. Szkoda że nie za dnia:) Kręto, korzeniasto i błotniście - lubię! Niestety siła nieczysta powaliła jakieś drzewo na środek szlaku co nie pozwoliło na dokończenie zjazdu. Pojechaliśmy jakąś alternatywą wzdłuż lasu. Dalej asfaltem zjazd do Lutoryża i przez Boguchwałę i Zwięcycze do dom. W Boguchwale musiałem zarządzić przystanek gdyż G.R.O. pozbawiła mnie wszelkiej mocy. Gdyby nie zakupiona Milka to pewnie do domu wróciłbym jutro...
Morał po dzisiejszym dniu... albo rolki albo rower... Jednego dnia to nie idzie w parze:) To nie 2007...:)
Dalej obóz i dalej jazda z konkretną ekipą. Tym razem plan był taki. 7 rowerów + 4 kajaki. Jechałem z ekipą rowerowców a druga ekipa płynęła w to samo miejsce kajakami. Po dojechaniu i dopłynięciu zamiana miejscami i powrót innym środkiem transportu. Sama jazda terenowa;) Piach, las, łąki, jeziorka, lekkie wzniesienia i zjazdy. Fajne te tereny ale jednak na dłuższą metę za płaskie. Dzieciaki ostro naginały i tempo jak na ich wiek było okej:) Nie obyło się bez wywrotek, zakopania w piachu albo zatrzymania na środku kałuży i utopieniu butów:) Ale przygoda musi być. Pogodę też mieliśmy każdą. Słońce, deszcz, wiatr. Kilka awarii też się zdarzyło. Dzieciaki potrafią wykonać niemożliwe rzeczy. Obkręcić kierownicę w góralu o 360 stopni i owinąć pięknie linki dookoła rury sterowej :)
Jako że teraz mam małą przerwę od roweru to napiszę taki wpis który wyjaśni dlaczego:) Jestem na obozie sportowym, zajmuje się żeglarstwem ale też czasem robię inne rzeczy w tym jeżdżę z dzieciakami na rowerach:)
I tak... Z ekipą 8 osób ustawiłem się o 19 pod garażem z rowerami. Jeden dzieciak był za mały na rower i poszedł ogarniać inne sporty. Z pozostałymi ogarneliśmy się pod ośrodkiem i ruszamy. Najpierw po betonowych płytach, tempo jest mocne, każdy szarżuje:) Z betonowych płyt zjeżdżamy do lasu, takiego jak w Borze. Jest piach, kręci się coraz gorzej. Franek łapie glebę. Ogarniamy się i drzemy dalej wśród pięknego lasu. W pewnym momencie moja specjalność - krzaki... odwrót. Znajdujemy ścieżkę którą dojeżdżamy do betonowych płyt. Hugo jedzie wolno, pomagam mu zmienić przerzutkę. Ogień przez las, pierwszy zjazd, są kałuże i grząski piach. Dzieciaki mega zasuwają i się bawią. Ekipa Rysia jest na prawdę konkretna i ostro drze pod górkę po piachu. Robi się późno więc szukam drogi powrotnej. Gdy dzieciaki czekają na mnie wjeżdżam sprawdzić drogę i urywa mi się pedał - miazga. Całą drogę powrotną jadę na jednym, zerwał się gwint. Pod ośrodkiem meldujemy się o 20:30. Wszyscy zadowoleni:) Ja jeszcze jadę nad jezioro pomóc z łódkami. Tereny są spoko, taki pofałdowany Bór:)
Jako że jechałem na rolkach nie dodaję kilometrów:) Na masie stawiło się 304 osoby w tym 65 na rolkach:) Niezły wynik! Z racji braku czasu film skleciłem na szybko, polecam 720p. Widzimy się za miesiąc na Masie:)
Kolejna sobota i kolejny wypad w dalsze tereny. Udało się doprowadzić do skutku wyjazd planowany rok temu:) Pogoda siadła idealnie, nie tylko w dniu wyjazdu ale przez cały tydzień przed prażyło słońce co pozwoliło pojeździć bez taplania w błocie po kolana.
Pobudka o 5 (poświęcenie!:P) pakowanie gratów i o 6 jestem już u Tomka. Szybki rekonesans czy wszystko jest i w drogę. Pogoda była zamówiona lecz od Babicy aż do Leska jechaliśmy w mega mgle. Rozkmina - jak z rana jest mgła to później może być burza?:) Na miejscu, czyli na parkingu z 2km przed Cisną jesteśmy chwilę po 8.
Żaba samotna na parkingu.
Już od początku słońce i wszechobecna zieleń robiła robotę:)
O samej Trasie, obejmuje najwyższe legalnie dostępne szczyty Bieszczadów (mapka na dole wpisu). W tamtym roku dorwałem gdzieś, już znany każdemu artykuł w BB o Bieszczadzkim singlu. Zainspirowany pojechałem w trochę krótszą trasę obok tej o której mowa lecz podobna technicznie i widokowo. Sprawdziłem tamte tereny przed ruszeniem we właściwą trasę:) Jechałem z Okrąglika na Jasło i czerwonym do Cisnej. Trasa miała z 20km ale jak na moje nieogarnięcie i jazdę samemu była OK. Krótka relacja w filmie. W trasie z BB nie podobało mi się to że autor jechał ją w kierunku wschodnim, czyli w kierunku w którym rosną wysokości szczytów. Ja planując trasę postanowiłem to odwrócić i pojechać do Wetliny wspiąć się jakoś na Riabą Skałę i potem na zachód granicą. Więcej jazdy.
Chwilę przed 9 byliśmy już w drodze:) Na początku trochę chłodnawo lecz po ostatnich upałach taka pogoda to była ulga. W Cisnej na skrzyżowaniu w lewo i zaraz w prawo na dawne torowisko kolejki. Niech nie zwiedzie was oznaczenie na mapach tej drogi jako asfaltowa. Myślałem że początek taki będzie. Jednak droga była na początku asfaltowo-szutrowa a potem już tylko ukochany szuter:) Droga wije się malowniczo raz w górę raz w dół po stokach pasma w którym leży Jasło, Małe Jasło, Rożki. W pewnym momencie na odcinku około 3km na drodze leżały świeżo położone kamienie. Pewnie przygotowanie do utwardzania drogi ale nam to przypominało kamienie jak na prawdziwym torowisku:) Duże i luźne, prędkość na takim podłożu rzadko dochodziła do 10km/h:) Już były plany wcześniejszego opuszczenia tej drogi lecz to był tylko chwilowy sprawdzian dla psychiki i nóg;) Na wysokości Smereka opuściliśmy tę drogę i wśród maszyn do zrywki drewna zjechaliśmy asfaltem do Obwodnicy Bieszczadzkiej. W trakcie drogi przed nami non stop na widoku połonina Smereka, piękna jazda:) Obwodnicą podjechaliśmy kawałek do Wetliny gdzie wbijamy się na żółty szlak. Wiem że istnieje możliwość podjechania drogami leśnymi na Paportną jednak nie chciało nam się tam brodzić na drogach rozjeżdżonych przez sprzęt leśny.
Żółty szlak przywitał nas miło. Planując trasę byłem przygotowany że na rower wsiądę dopiero gdzieś w rejonie Paportnej:) Na początku stromy podjazd nowiutkim asfaltem (dojazd do nowych domków) na końcu którego pierwsze wspaniałe widoki.
W lewo.
W prawo. Smerek i Hnatowe Berdo.
Dalej już za domkami zaczyna się terenowa przygoda:) Wjazd na łąkę a potem już mozolna wspinaczka. Szlak tutaj jest dość rozjechany i w poprzek leśnicy postawili bandy z drzew które mają za zadanie zatrzymywać spływające błoto. Ja zarzuciłem rower na ramię i wyniosłem go aż do normalnego szlaku a Tomek musiał się trochę napracować gdyż jemu jest ciężko wbić rękę w trójkąt jak się ma te amortyzatory i inne takie:) Swoją drogą jak dobrze zarzuci się rower na szelkę od plecaka mogę tak iść i iść... Super sprawa:) Po kilkudziesięciu metrach w solidnym pionie zaczyna się już łagodniejszy szlak. Tutaj ucinam krótką pogawędkę z turystami ze Śląska:) Życzą powodzenia i gnamy dalej. O dziwo dało się jechać! Byłem nastawiony na prowadzenie ale było w porządku. Było też suchutko co pozwoliło podjeżdżać po kamieniach. Jazda po takich szlakach to jest poezja, nie ruszone przez technikę, ładnie wydeptane i bez syfu:) Po chwili lądujemy na Jaworniku, bariera 1000m n.p.m. przekroczona:) Tutaj krótka przerwa na jabłko i wodę.
Od tej pory aż do Riabej Skały jechaliśmy wzdłuż granicy BdPNu.
Tak wyglądają idealne szlaki:) To drzewo w poprzek to tylko mały incydent ogólnie jest czysto i przejezdnie.
Dalej żółtym szlakiem... czyli raz w dół raz w górę, większość w siodle. Nie brakowało technicznych zjazdów po kamieniach i podjazdów na młynku. Najgorzej było przed podejściem pod Paportną. Pamiętałem to podejście jak byłem tutaj w tamtym roku pieszo. Prawie pion, syf, luźne kamienie i powalone drzewa... Była ostra przeprawa:) No ale w końcu docieramy na pierwszą porośniętą paprociami polankę.
Tuż po wyjściu z lasu. Dało się jechać ale nie było jak złapać tchu po tej ściance:)
Na drugiej, tej położonej wyżej pokazały się pierwsze szersze panoramy.
Widok na północ
Zielono mi:)
Za Paportną w kierunku północnym znajduje się mega dobry techniczny zjazd po kamieniach. Tylko że mniej hardkorowy niż ten na południe:)
Na Riabej Skale, czyli najwyższym ale nie najciekawszym szczycie naszej trasy robimy sobie dłuższą przerwę. Po chwili docierają na szczyt turyści ze Śląska. Trochę poszydziliśmy, pogadaliśmy o rowerach i w drogę. Oni na wschód my na zachód. Swoją drogą, szedłem raz granicą na Wielką Rawkę z Riabej Skały. Mało widokowa i trochę zamulająca dla piechura trasa. Ale satysfakcja przejścia ogromna:)
Rowery na Riabej Skale
Widok na Wyhorlat
Od lewej. Wielka Rawka, Krzemień, kawałek Szerokiego Wierchu, Tarnica. Pod spodem wijący się szlak graniczny w kierunku wschodnim.
Jedziemy na zachód! Niebieskim. Szlak graniczny ma to do siebie że różnice wzniesień między szczytami są małe. Większość trasy jedzie się w siodle i czasem tylko trzeba podprowadzić jak na jakimś podjeździe coś nas wytrąci z równowagi. W odwrotnym kierunku byłoby więcej prowadzenia... Po kilkudziesięciu metrach wyjeżdżamy z lasu. Przed nami ukazuje się połonina Dziurkowca. Coś wspaniałego. Zieleń, widoki, a przed nami wąską ścieżka ciągnąca się przez całą połoninę.
Widok z Dziurkowca w kierunku Płaszy (po prawej kawałek połoninki)
Przed nami zjazd. Nawet nie będę opisywać poziomu podjaru po zjeździe bo jest nie do opisania:) Banan od ucha do ucha:) Mimo gleby którą zaliczyłem wjeżdżając kołem na jakąś kępę trawy (niestety trzeba się ogarniać bo szlak leci w takim małym zagłębieniu i trzeba prowadzić koło idealnie po środku) było mistrzowsko. Gleba jak gleba... w sumie przeleciałem przez kierownicę ale SPDy jakoś wypiąłem i po prostu pobiegłem dalej:) Z resztą jest film:) Rower zahaczył o udo i lekko rozciął. Już na końcu połoniki robimy postój na opatrzenie ran i fotkę zjazdu od dołu.
Dziurkowiec
Dalej las, czasami jakieś małe polanki na których wokoło szlaku rośnie jakaś roślina z dużymi liśćmi. Czasem jazda na wyczucie bo nie widać co jest pod kołami ale jest przepięknie. Po drodze wbijamy na Słowację 10m od szlaku gdyż jak znak pokazuje jest tam źródełko.
Woda była tak zimna że nie szło dłużej trzymać w niej ręki:) W taką pogodę zbawienie. Gdybym wiedział że takie źródełko tu jest nie brałbym 3.5L wody ze sobą:)
Po kilku km docieramy do Płaszy. Kolejny widokowy szczyt.
Kawałek Wetlińskiej i kawałek Caryńskiej.
Jasło
Słowacja
Dziurowiec i mały podgląd na to jak wygląda szlak w tym miejscu:)
Za Płaszą miejsc z widokami brak ale rekompensuje to szlak. W górę w dół, po kamieniach, po małych zarośniętych polankach i dzikość... Spotkaliśmy tylko dwójkę turystów. Wielce zdziwieni czasem przejazdu po niecałych dwóch godzinach docieramy na Okrąglik. Czas dla pieszych to 3,5h. Na górze para turystów z którymi pogadaliśmy chwilę i dłuższa przerwa. Rozłożyliśmy kuchenkę narobiliśmy żarcia i podziwialiśmy widoki na południe jedząc kociołki:)
Turystka: "O! Na Jasio 20 minut!" :)
Po przerwie my też ruszamy na Jasio:) Jasło tak dokładnie. Ale tylko tam, by zaraz wrócić na Okrąglik. Taki miałem plan gdyż to małe "zboczenie" ze szlaku a warto dla widoków!
Singielek na Jasło
Mini panoramka na Połoninę Wetlińską. Spieprzyłem resztę fot dookolnej panoramy więc tylko taka. Link do Picassy: Opcja lupa:)
Wróciliśmy na Okrąglik by zjechać do Przełęczy nad Roztokami. Jak ktoś będzie jechać w tym kierunku co my a nie zna szlaku to ostrzegam:) Od razu spod szczytu jest stromo z kamieniami. Niezła zabawa:) Dopiero na dole jak dojechał do mnie Tomek powiedziałem mu że faktycznie przypominają mi się takie trzy momenty na tej krótkiej trasie:) Pierwszy był za nami. Na drugim było trochę łagodnie ale kamienie ostro biły po ramie:) Kilkaset metrów dalej. Na jakiejś polance Tomek wygrał na loterii :). Wkręcił mu się niezły badyl w kasetę i wygiął tak przerzutkę że minimalny obrót korby albo koła dalej i byłoby po zabawie... Potem okazało się że jednak coś przeskakują biegi ale dopiero koło auta zobaczył że przysunęła się przerzutka na haku i po ustawieniu było już OK:) Dalej przed nami był trzeci hardkorowy zjazd. Ja gdzieś byłem lekko z przodu i znów nie miałem jak ostrzec Tomka:) Kręto wąsko z dziurami po bokach szlaku:) Jeden ze stromych odcinków kończy się ostrym skrętem w prawo... jadąc na wprost lądujemy kilka metrów poniżej:) Poczekałem chwilę na Tomka i wyjechał, tarcze strzelały z gorąca a Tomek po nagłym przypływie adrenaliny zasypywał mnie gradobiciem propsów na temat tego mega zjazdu:) Konkretne zakończenie!:D
Widok na Słowację z Przełęczy nad Roztokami. Do samej przełęczy prowadzi asfaltowa droga raz lepsza raz gorsza:)
Była godzina 16. Dalej był plan jechać granicą do Balnicy przez Rypi Wierch, Stryb, Czerenin ale stwierdziliśmy że wystarczy wrażeń:) Jeszcze coś by popsuło nam tak udaną trasę. Zostawiliśmy to sobie na kiedyś. Myślę że i tak dużo nie straciliśmy bo zbyt widokowa trasa nie jest.
Wybraliśmy alternatywna opcję by nie zjeżdżać asfaltem do Cisnej. Za schroniskiem w Roztokach skręciliśmy na zachód w leśną drogę. Tutaj przekonaliśmy się że to był dobry wybór bo na pierwszym podjeździe po szutrze brakowało przełożeń i na młynku już ledwo kręciliśmy:) Niezła pompa. Nawierzchnia była różna. Najwięcej szutru, trochę małych kamieni, trochę dużych luźnych i pod sam koniec asfalt. Przejeżdżaliśmy przez dawne tereny wsi Solinka ale wg tablicy informacyjnej nie było tam nic ciekawego to nie zaglądaliśmy. Za Solinką widać przygotowania do asfaltowania szutru:( Niestety. Co zrobisz... wszystko asfaltują:/ Trasa biegnie wzdłuż torów kolejki wąskotorowej ale nie trafiliśmy na przejazd ciuchci:)
Dalej powrót z miejscowości Żubracze co Cisnej. W Cisnej postój w sklepie. Uzupełnienie cukrów i króciutki podjazd do parkingu. Zbieraliśmy się w żółwim tempie bo chyba z godzinę:) W Sanoku obowiązkowo Mak koło którego nigdy nie przejeżdżam obojętnie wracając z tych terenów i o 21 dom.
Podsumowania nie trzeba, myślę że zdjęcia i opis mówią wszystko:) Polecam tylko tym którzy są przygotowani na noszenie roweru i dają radę na zjazdach w dość trudnym terenie.
Niestety teraz będę mieć trzy weekendy z głowy więc na chwilę stopka z wyjazdami sobotnimi. Ale potem szykują się kolejne konkrety:)
Jestem z Rzeszowa. Tu mieszkam i jeżdżę. Rower dla mnie to jedna z kilku zajawek które spychają go często na dalszy plan jednak zawsze znajduje się chwila żeby coś pokręcić :)
Rower to też dla mnie główny środek transportu po mieście a także dzięki tej zajawce padł pomysł na pracę mgr w której wyznaczałem własny szlak w okolicach Rzeszowa :)
Miałem tu już kiedyś konto ale odechciało się pisać... Teraz na pewno nie będę wpisywać tu każdego dojazdu do sklepu, albo jakiejś krótkiej i bliskiej wycieczki lub innej bzdury, no chyba że coś się przydarzy godnego do opisania :)